ecce monstrum biforme vorat omnes quos labirinthus implicat: infernum hic notat

poniedziałek, 28 listopada 2011

SIŁA SUGESTII...

(3 LATA TEMU)

Myślę, że jest OK.
Czuję, że mam nad wszystkim kontrolę.
A to już dużo, bo ja bardzo nie lubię,
jak mi się ludzie sprzeciwiają... ;)
Zazwyczaj nie mam z tym problemu,
robią to, czego od nich oczekuję. :)
Siła sugestii też robi swoje... ;)
Z jednym wyjątkiem... Niestety.
To, że jest tak inteligentny,
tylko wszystko utrudnia,
bo rzeczywiście często ma rację,
w wielu sprawach, ale ja mam prawo
do swej drogi... Bo ja nie ustąpię.
Jestem od lat zdeterminowana
na bycie sobą...
A teraz... Odkąd mam Piotra,
jestem silna bardziej niż byłam.
Jestem kimś innym, niż byłam...
Uwolniłam przyczajonego tygrysa,
wyzwoliłam ukrytego w sobie smoka...
To właśnie Piotr dodał mu skrzydeł,
które on zawsze tylko podcinał...
Teraz jestem silna. Walczę.
A Piotr jest dla mnie spokojem.
Ale jest też kimś, kto wywraca ten spokój...
hmm, ...do góry nogami... ;)

Wzięłam kurs na wolność.
Może uda mi się ją osiągnąć.
To już nie jest kategoria moich...
pobożnych (he he :) życzeń.
To już jest cel, jakiś plan.
Chcę to utrzymać. Muszę wytrzymać.
Ale w głębi serca brak mi cierpliwości,
bo już bym chciała być wolna.
Oczywiście będziemy z Piotrem
na siebie czekać. W pewnym sensie
jest to postanowione... :)
On jest dobrem i ciepłem
i bezpieczeństwem, on jest akceptacją.
To dlatego podeszłam tak blisko,
mimo że to był uczeń, jeszcze w szkole...
Mój mąż nie jest potworem,
ale wiele razy dałabym wszystko,
żeby nie zobaczyć go więcej.
Wiele razy myślałam,
jak by to było miło gdyby... umarł.
Ale nie miałam jak tego wszystkiego zrobić,
żeby się go pozbyć. Tym bardziej,
że moja mama jest dla mnie
często prawie tak samo obca,
choć ona oczywiście mnie kocha,
ale wcale nie zna i nie rozumie...
Byłam wyobcowana. Jestem.
Ale muszę być silna, niepoddawalna. I jestem.
Muszę być dzielna dla siebie i moich dzieci;
wygrać rzeczywistość dla nich...
Muszę walczyć. Zbierać dowody...

Ostatnio byłam u naszej pani doktor,
żeby podpisała mi zaświadczenie,
że tylko ja chodziłam z dziećmi do niej.
Sama prawda... Nikt nie zaprzeczy. :)
Później w Sądzie tylko dodam, że ojciec
w ogóle nie interesował się ich zdrowiem...
Kornelia z mamą na pewno to potwierdzą.
Genialnie proste... :)

Byłam też w podstawówce skserować strony z dziennika... :)
Te, na których poświadcza się obecność na wywiadówkach.
Oczywiście są tam moje podpisy, a nie jego... :)
Czasami byliśmy na zebraniu razem, no ale po co
mielibyśmy się podpisywać oboje... ;)
Ale kto to wie i pamięta...? :)
Liczą się dowody, no nie...? ;)
Te zaś mówią, że ojciec wcale nie był
zainteresowany edukcją swoich dzieci... :)
A teraz, ode mnie nie dowie się już niczego,
ani planu lekcji Janka mu nie pokażę.
Wprawdzie niedawno był w szkole
i nawet wpisał się w rubryczkę...,
ale i na to znalazłam sposób. :)
Wystarczy sugestia, że był w szkole
tylko dlatego, bo miał w tym dniu
umówione spotkanie z kuratorem. :)
Tak więc, w świetle moich dowodów,
w kontaktach ze szkołą i lekarzem
byłam zdana tylko na siebie,
bo nigdy go to nie obchodziło... :)

A propos kuratora środowiskowego...
Nie wspomniałam, że wtedy, kiedy były
pierwsze przesłuchania na Policji,
zawitała u nas w domu pani Cecylia...
Podjęłam ją razem z moją mamą i dziećmi,
a jemu z racji, że był wtenczas w pracy,
zostawiłyśmy w pokoju kartkę,
że ma się stawić na wywiad w Sądzie.
Ostatnio, kiedy byłam w Tarnowie,
zajrzałam przy okazji do akt.
Okazało się, że wpłynęła już jej opinia.
Niestety, mimo moich i mamy starań,
nie jestem z niej zadowolona,
dlatego wysłałam do Sądu pismo,
w którym wskazuję twierdzenia,
które mi się nie podobają...   >>>

Dołączyłam też moje nowe dowody
i zawnioskowałam kolejnych świadków.
Panią pedagog ze szkoły Janka,
do której po moich sugestiach,
syn w końcu udał się na spotkanie... ;)
I moją zaprzyjaźnioną wicedyrektor,
aby m.in. przyznała, że w naszej szkole
kontakty z uczniami przez internet
są zwyczajowo przyjęte i wchodzą
w zakres obowiązków zawodowych... :)
Na potwierdzenie tego załączyłam
jeszcze dwie gazetki szkolne... :)
Co prawda, akurat te egzemplarze
z poprzednich lat i sam je kiedyś
dla mnie złożył, bo szczerze mówiąc,
mało mnie to wtedy interesowało,
ale nie szkodzi, kto o tym wie... ;)

Dzisiaj, jak zwykle zresztą,
dostałam kolejnego, natrętnego SMS-a:

OPAMIETAJ SIE, BO PRZEGRAMY OBOJE.
NASZE MALZENSTWO, NASZA RODZINE,
NASZE SZCZESCIE I MILOSC.
CO SIE Z TOBA STALO?
KIM TY TERAZ JESTES?

Najwyraźniej niczego nie rozumie.
Nic do niego nie dociera.
W jakim on świecie żyje...?
Szkoda gadać.