ecce monstrum biforme vorat omnes quos labirinthus implicat: infernum hic notat

piątek, 30 listopada 2012

JAWA CZY SEN..?














Dzisiaj będzie coś... niezwykłego... ;)
O pewnej niesamowitej rzeczy, która jakiś czas temu
(gdzieś wiosną 2007) przyśniła się mojej najlepszej
i jedynej przyjaciółce - Magdzie... :) Znacie ją...! :)
Ale myślę, że dzięki temu jeszcze lepiej ją poznacie... ;)
Wprawdzie nie wierzę w przeznaczenie, ani też

w te wszystkie... przepowiednie... i takie tam...,
ale w końcu... co my tak naprawdę wiemy... ;)
Nigdy na pewno nie wiadomo jak jest..., che che... ;)


Otóż śniło się jej wtedy, jak pisała mi w mailu,
że przyjechała do nas na weekend..., gdzie...
Tradycyjnie - miło i leniwie spędzamy czas... ;)
W którymś momencie idę do szafy w przedpokoju,
nie wiem..., żeby coś wyjąć i jej pokazać...
Otwieram drzwi, a z szafy wybiega spora grupa...
małych skrzacików. Są one nieduże, kolorowo ubrane,
w całości pokryte rudo-pomarańczowym futrem.
Są sympatyczne, coś jakby żywe,
nieduże maskotki pluszowe.
Skrzaciki jednak płaczą, histeryzują i lamentują...
Wybiegły z szafy przerażone i w stanie totalnego szoku.
Powtarzały w kółko, że muszą uciekać, że my też

musimy uciekać, ponieważ... obudził się straszliwy potwór,
który nas wszystkich pożre, spali dom...
Jednym słowem - czeka nas wszystkich jakaś makabra...
Podobno usiłowałyśmy razem pocieszać te stworzenia,
że przecież są w domu, że jest bezpiecznie...
i nie ma się czego bać... One jednak patrzyły na nas
z jakimś niedowierzaniem i politowaniem.

Nie byłyśmy w stanie ich uspokoić...
Wytaszczyły z szafy walizki i rozbiegły się
po domu szukać kryjówek, a my zajęliśmy się
przyjemnym spędzaniem czasu... :)
Oczywiście obecność skrzacików była dla nas
czymś normalnym i naturalnym, nie zdziwiła nas
w najmniejszym nawet stopniu... ;)
Następnego dnia szafa... rozpadła się na kawałki
i... wyszedł z niej potwór - ogromna, żółtawa czaszka,
przypominająca kształtem dynię, z kawałkami brązowej,
pomarszczonej skóry poprzyklejanej w różnych miejscach,
poruszająca się na... słoniowych nogach.
Potwór miał błyszczące oczy, którymi mógł podpalić
co tylko zechciał. Ryczał i rozwalał wszystko,
gonił każdego, kogo tylko zobaczył... ;)
Byliśmy straszliwie przerażeni...
Skrzaciki w niczym nie przesadziły...
Nie było wiadomo, kogo i co ratować najpierw.
Lenka uciekała na oślep i krzyczała,
jak tylko ten potwór się zbliżał... ;)
Nie było sposobu, żeby wytłumaczyć jej,
że takie zachowanie jeszcze bardziej go prowokuje.
Wreszcie dzięki jakiemuś pomysłowi Janka
udało się potwora wysłać do ogródka... :)
Krążył jednak wokół domu podpalając ściany,
zaglądał przez okna do środka...,
bo chciał się do nas dostać... ;)
Walił w drzwi i ryczał straszliwie... ;)
Byliśmy przerażeni i nikt z nas nie wiedział co robić.
Magda podobno odczuwała tak wielki stres,

przerażenie i grozę, że po prostu nie wiedziała,
jak sobie z tym poradzić...
Ogarnęła ją jakaś dziwna determinacja.
Jej strach był większy, niż mogła znieść.
I wtedy pomyślała, że wszystko jest lepsze,
niż znoszenie tego strachu...
Poszła więc do ogródka z myślą, że zabije tego potwora.
I wiecie co się stało? On zaczął przed nią uciekać. :)
Goniła go wkoło domu, a zachwycone skrzaciki siedziały
na parapetach okien, i krzyczały: tłuczkiem w łeb potwora!
Tłuczkiem w łeb potwora!
Goniła bowiem tę dziwaczną istotę mając w rękach...,
che che..., mój tłuczek do mięsa... I ostatecznie

zabiła potwora..., właśnie tym śmiercionośnym
narzędziem... ;) Zabiła potwora w sposób następujący:
waliła go po głowie tym tłuczkiem, a on...
po prostu... kurczył się... w sobie... aż zniknął... :)
Mamy nadzieję, że... nie wrócił znowu do szafy,
che, che, che...


Tłuczkiem w łeb potwora to, che che...,
bardzo piękne hasło, prawda..? :)
Spodobało mi się. Magdzie też.

I myślę sobie, że może warto je stosować
przy pokonywaniu różnych innych...

rzeczy nie do pokonania..? ;)
W tak zwanym... życiu.., che che... ;)
Ale przyznacie, że było to wszystko bardzo dziwne...
Ale też niezwykle plastyczne.
I niezwykle... sugestywne. ;)
Magda napisała mi wtedy w liście,

że przeżywała wszystkie emocje tak silnie,
jakby to wszystko działo się naprawdę...
A kiedy się obudziła, to nie była do końca pewna,
czy to się jej śniło, czy to czytała, czy to było naprawdę...


Hmm..., patrząc na ten jej sen... pod pewnym kątem... ;)
Teraz...  z perspektywy... ostatnich czterech lat... :)
Wydaje mi się to wszystko jakoś... dziwnie znajome... ;)
Czyżby sen mojej przyjaciółki był... che, che... proroczy..? ;)
Chyba rzeczywiście jest z niej... dobra wróżka... :)
Lepsza niż te wszystkie Katarzynki i Andrzejki...

i ich przepowiednie z laniem wosku do wody...
A może odwrotnie..? ;) Wszystko jedno... :)
Taka... znakomita wieszczka... :) Pytia..?


Może jednak nie będę dalej rozwijać tego tematu,
z którego jakiś nawiedzony psycholog gotów

wyciągnąć jakieś..., che che..., ciekawe wnioski...
i tak samo mądre teorie, czy interpretacje... ;)
W końcu przecież od dawna istnieje tam ta cała...
psychoanaliza... i tym podobne sprawy i historie... :)
Dlatego bezpieczniej będzie zakończyć ten wątek...
może nieco... przekornie - mądrością Talmudu:


Sen, którego nie objaśniamy,
jest jak list, którego nie czytamy.


Ps.
Tarota też sobie dzisiaj raczej... podaruję. ;)
I chociaż pożera mnie... ciekawość - nie postawię.  ;)

sobota, 24 listopada 2012

JEDNYM GŁOSEM...

(3 LATA TEMU)

Dziś pocztą przyszło zawiadomienie
z tarnowskiego Sądu o terminie rozprawy
apelacyjnej w sprawie eksmisji oszołoma. :)
Ma odbyć się dwa dni przed... Wigilią.
Mama cieszy się, że wreszcie ruszyło; ja też... ;)
Czekam też z niecierpliwością na opinię RODK. :)
Kilka dni temu byłam tam na wywiadzie.
Miałam zatem kolejną okazję pożalić się,
jakiego wrednego miałam męża... ;)
Prawdziwego despotę, któremu musiałam się
we wszystkim podporządkowywać... ;)
Tyrana, który krytykował mnie i kontrolował
we wszystkim i niemal na każdym kroku... ;)
Mimo to, długo znosiłam tę udrękę dla dobra
moich dzieci, mojej rodziny i tak dalej... ;)
Po prostu... takie koszty własne z poczucia
odpowiedzialności za ciągłość rodziny... :)
No i z... tej..., no... che che.., wierności...
Wierności religijnym zasadom małżeństwa..! ;)
Ale narastająca przemoc wobec mnie i dzieci,
zwłaszcza w ostatnim roku wspólnego życia,
przybrała już rozmiary nie do wytrzymania...
Dlatego... uciekłam... ;) Oczywiście z dziećmi... ;)

By je przed nim... chronić, rzecz jasna... ;)
Teraz u mamy czuję się bezpieczniej...
i dzieci też są mniej zestresowane, itp. :)

Mam nadzieję, że to wszystko będzie na piśmie. :)
Wiem, że ciocia Krysia czuwa nad wszystkim,
więc opinia powinna być bez niespodzianek,

taka... jak należy, ale i tak cieszę się,
że mam to już za sobą..., te całe... badania. ;)

Ten świr był podobno na wywiadzie po mnie,
to znaczy następnego dnia. I dobrze...
Przynajmniej nie musiałam go oglądać... :)
Wystarczy, że wczoraj widziałam jego ryj. ;)
W końcu co za dużo, to niezdrowo, che che... :)
No ale, teraz było poniekąd na własne życzenie,
bo wybrałam się z mamą do Sądu na rozprawę.
To w związku z pozwem tego świra o naruszenie
posiadania przez moją mamę, pamiętacie..?
Byli oboje wstępnie przesłuchiawani,
natomiast ja byłam... gościnnie. ;)
Zapytałam sędziego, czy mogę towarzyszyć
mojej mamie, która ma problemy ze słuchem
a i z gardłem u niej nie najlepiej... :)
Prawdę mówiąc, bardzo dobrze się złożyło,
bo przynajmniej miałam kontrolę nad wszystkim. ;)
Tak więc, byłam wczoraj mamy uchem i głosem,
że nie wspomnę o jej-mojej odpowiedzi na pozew. :)
Sędzia na początku rozprawy próbował ich namówić
na jakąś pozasądową ugodę, ale na szczęście
nic z tego nie wyszło, bo moja mama kategorycznie
stwierdziła, że prowadzi remont w mieszkaniu
zajmowanym przez tego świra, z którego przecież
został sądownie (nieprawomocnie) eksmitowany,
zaś wodę to ma... na podwórku w studni... ;)
Jako dowód konieczności przeprowadzenia
niezwłocznych prac remontowych przedłożyła
kilka uroczych fotografii przedstawiających
napęczniałe, odchodzące od ściany płytki
z... jej własnej łazienki... Tak, z jej, nie z jego. ;)
Wprawdzie, ten oszołom zgłosił, że to fotografie

zrobione w mieszkaniu pozwanej, a nie w będącym
przedmiotem sporu - lokum zajmowanym do niedawna
przez niego, zaś płytki sobie tam odłażą już parę lat...
Ale, prawdę mówiąc, nie wiem czy przekonał sędziego... ;)
W każdym razie, Sąd wobec powyższego postanowił
przeprowadzić dowód z przesłuchania zawnioskowanych
przeze mnie (tzn. moją mamę) świadków...
Ekipa - ta sama co zawsze, za wyjątkiem Kornelii,
bo nieboga w stanie... błogosławionym,
więc nie potrzeba jej dodatkowych atrakcji. :)
Tym sposobem czeka nas kolejna rozprawa w grudniu.


Wczoraj, nie dość, że musiałam tego świra oglądać
na rozprawie, to jeszcze później przed naszym domem.
Przyjechał po dzieci, jako że był poniedziałek,
a przecież obiecałam mu to w SMS-ie...

Wtedy, po tej bardzo niefortunnej wpadce
z treningami judo Janka..., wspominałam o tym.
Od tego czasu zwykle pojawia się we wtorki
na sali gimnastycznej brzeskiej podstawówki
i przygląda się jak mój syn tam ćwiczy,
zaś w szatni próbuje z nim chwilę pogadać.
Mnie i mojej mamie nie podoba się to bardzo,
więc staramy się na różne sposoby... ;)
nakłonić Janka, aby unikał tych rozmów.
Starczy mu, jak czasem widzi się z ojcem
we wspomniane poniedziałki... ;)
Z tego co mi młodzi opowiadają,
zabiera ich zwykle na basen
albo do firmy, w której pracuje. :)
No cóż, z pewnością w dawnym mieszkaniu,
z dziećmi już... che che...,  nie poszaleje... :)
No i pora roku też im nie sprzyja... :)
Tak więc, wczoraj tradycyjnie przyjechał po nich,
ale Janka udało mi się skutecznie zniechęcić. ;)

Nawet telefonu od niego nie odbierał..., che che... :)
Gorzej było z Lenką, której ostatecznie pozwoliłam
chwilę pobyć z tym świrem, ale jemu przykazałam,
aby jej nigdzie nie zabierał, gdyż coś jej tam dolega.
Dlatego musiał zadowolić się kilkunastoma minutami
spędzonymi z córką w samochodzie, zwłaszcza,
że... profilaktycznie ubrałam ją... odpowiednio... ;)
Niech wie, kto tu rządzi..! A co.?!

piątek, 16 listopada 2012

CZAS OCZEKIWANIA...

(3 LATA TEMU)

Ostatnie dni, jak było widać,
spędziałam bardzo... owocnie. ;)
Dwie najważniejsze dla mnie sprawy sądowe,
tj. rozwodowa i odwoławcza o znęcanie
- czekają teraz grzecznie na wyniki... badań w RODK. ;)
Pojutrze mam kolejny, ostatni już chyba ich termin.. :)
Moja mama także w... oczekiwaniu na swoje sprawy.
Nie może się już doczekać własnej rozprawy apelacyjnej
w związku z nieprawomocnym wyrokiem eksmisyjnym.
Zapomniałam też wspomnieć, że jeszcze w tym miesiącu
czeka ją przesłuchanie w brzeskim Sądzie...
To przez pozew tego świra, po tym, jak zrobiliśmy mu
we wrześniu..., hmm..., mały remoncik w mieszkaniu.
Napisałam jej odpowiedź na ten pozew, ale to już wiecie... ;)
Myślę, że chyba wybiorę się z nią na tę rozprawę... :)
W końcu jesteśmy rodziną i musimy się wspierać. ;)

Właśnie okazało się też, że operator mojej komóry
odmówił wydania bilingu Sądowi rozwodowemu,
o co ten oszołom wnosił już na wiosnę, a o czym
pani sędzia przypomniała sobie dopiero niedawno... :)
Prawdę mówiąc, ulżyło mi z tego powodu i mam cichą
nadzieję, że ten oszołom nie złoży podobnego wniosku
do sprawy karnej, bo wtedy operator już się nie wykręci...
Oczywiście pod warunkiem, że wcześniej Sąd przyjmie
taki wniosek od tego... podejrzliwego, nieufnego
i chorobliwie o mnie zazdrosnego świra... ;)
Wszak to już nie tylko moje słowa, czy Magdy,
ale... che, che..., naszych milusińskich biegłych... :)
Czuję, że wszystko dobrze się ułoży... :)
Dlatego, nie rusza mnie nawet to, że wczoraj późnym

wieczorem ten oszołom przysłał mi coś takiego: 

Wypelnia sie.
Szary
i przezroczysty.
Przemienia iskry
naszych emocji
w ostre krysztaly
wspomnien.


Lodowaty kowal
skuwa je
w kamien.
Ale nie mowi
milowy on
czy nagrobny...

Kazdy dzien
to dzien mniej
dla nas.
A Ty wciaz
nie uczysz się
na bledach...


Czyżby poeta..? Che che... ;)

>>>

wtorek, 13 listopada 2012

DOBRA WSPÓŁPRACA...

(3 LATA TEMU)

Wczoraj zaliczyłam kolejną wizytę w RODK. :)
Pojechałam tam z Magdą, dzięki czemu cała ta...
wyprawa przerodziła się w niczego sobie,
a w sumie nawet - całkiem przyjemną wycieczkę. ;)
Tym razem w ramach tych... che che..., badań
rozwiązywałam jakieś głupie testy psychologiczne.
Miałam przy tej wybitnej czynności niezły ubaw... ;)
Część testów była na pożółkłych kartkach, które chyba...
pamiętają jeszcze czasy mojego dzieciństwa... ;)
Cóż..., miła niespodzianka, bo akurat lubię taki papier,
niestety nieco gorzej było... z czytelnością druku...
Ale muszę przyznać, że i tak znacznie lepiej wyglądały

od tych testów, które były jakimiś kserami kser...
w piątym pokoleniu... i to chyba nie zawsze
zrobionymi na w pełni sprawnej maszynie... ;)
No chyba, że to wszystko wina operatora kserokopiarki... ;)
Zaś co do samych pytań..., hmm.., ;) czasami poważnie

zastanawiałam się, czy ten kto je układał, miał aby
po kolei w głowie..., albo co on też... pił lub ćpał...
kiedy wymyślał te pytania; przynajmniej niektóre z nich... ;)
Szczególnie wtedy, kiedy klucz odpowiedzi miał się

nijak do zamieszczonego pytania; no chyba, że to efekt
błędów drukarskich lub... paniom kserującym coś się... ;)
W każdym razie, ogólne wrażenie było... porażające... ;)
Na szczęście w pokoju byłam sama i na bieżąco,
telefonicznie mogłam niektórymi wrażeniami podzielić się 
z Magdą, która oczekiwała na mnie na korytarzu... ;)
Wprawdzie trochę to wszystko trwało, ale moja
najlepsza przyjaciółka umilała sobie ten czas lekturą,
bo książek akurat miała ze sobą całą reklamówkę... ;)

Okazało się, że ten oszołom też miał wczoraj badania.
Na szczęście nie widziałam się z nim, bo przyszedł,

kiedy ja od jakiegoś już czasu siedziałam nad tymi
wszystkimi psychologicznymi głupotami, a kiedy
stamtąd wyszłam, on był w środku, przy testach pewnie.
Magda mi mówiła, że kiedy się pojawił na korytarzu,
starała się nie zwracać na niego uwagi. :)
W końcu była bardzo zajęta... - czytała książkę... ;)
Ale ten świr, mimo to, coś tam do niej zagadał.

Parę słów... Jakieś umoralniające pretensje czy coś...
W każdym razie zbyła go pewnym tekstem...,
a on wkrótce wszedł na badania... i tyle... ;)
W połowie przyszłego tygodnia, niestety  czeka mnie
jeszcze jedna wizyta w tej... szacownej instytucji.
Tym razem jakiś wywiad ma być, czy coś w tym rodzaju.
Cóż, mówi się trudno, trzeba to trzeba, najważniejsze,
żeby wyniki końcowe były pomyślne i dobre... ;)

Ale w tym już nie tylko moja... głowa, che, che... :)
Przy okazji wczorajszej wizyty w RODK, byłam także
w Sądzie Okręgowym, gdzie złożyłam do postępowania
apelacyjnego w sprawie karnej o znęcanie moje śliczne
pisemko - pomysł i dzieło głów niewątpliwie wielu... ;)
Wypunktowałam i rozwinęłam w nim kilka niezmiernie

istotnych dla mnie kwestii: kradzież utworów literackich,
dalsze bezkarne pisanie do mnie smsów,
dręczenie mojej rodziny, śledzenie mnie, podsłuchiwanie,
kontrolowanie, groźby kierowane do mnie podczas
uporczywego jeżdżenia za mną..., etc. ;)
Odnośnie niedawno otrzymanej od niego książeczki
z moimi wierszami napisałam na przykład coś takiego:


Ich kradzież i wydrukowanie uważam za łamanie moich praw autorskich, bezprawne posługiwanie się moją prywatną własnością, ale przede wszystkim za dalsze kontrolowanie mnie i znęcanie się
psychiczne, gdyż pan K. był świadom, iż poprzez te działania
sprawi mi dotkliwą przykrość.

Wspomniałam również o tym, że ten oszołom nęka rodzinę,
bo mimo wyroku o eksmisję założył sprawę sądową mojej
biednej mamie i oskarżył o kradzież mebli i sprzętów
(podał nawet kosztorys), żąda by wyremontowała
mieszkanie. Napisałam tam też coś takiego:

Wyrażam sprzeciw wobec sytuacji, w której pan K. nie potrafi
uszanować mojej decyzji o rozwodzie oraz woli mojej mamy
o opuszenie przez niego mieszkania, tym bardziej, że nie posiada

on żadnego tytułu prawnego do użytkowania lokalu. (...)
Zajmowanie przez niego mieszkania bezprawnie trwa już rok.
W tej sytuacji czuję się przez niego nękana i poszkodowana,
a oprócz mojej osobistej krzywdy wyrażam sprzeciw wobec tego,
że naraża moją matkę i ciężarną siostrę na stres
i problemy zdrowotne wynikające z nowej sprawy sądowej.
Poprzez swoje działania pan K. stara się zastraszyć moją rodzinę
i wywierać na nią presję. (...)
Jestem świadoma, iż wyżej poruszone kwestie nie należą

do czasookresu sprawy II K 255/09 (II K 21/09), niemniej
dobitnie pokazują, iż pan K. mimo nieprawomocnego wyroku
za przemoc psychiczną nadal czuje się bezkarny.

Chyba nieźle mu dowaliłam... Ładne, prawda..? :)
Zresztą w drugim moim piśmie, tym napisanym dla mojej
mamy, które właśnie dzisiaj złożyłam w brzeskim Sądzie
Rejonowym, także nie żałowałam słów..., che, che...,
najprawdziwszej prawdy... ;)  I..., a jakże, jej świadków... ;)
Wszystko ładnie i zwięźle wypunktowałam, kończąc...
gwoździem do jego trumny w postaci cytatu zaczerpniętego

z... uzasadnienia wyroku za jego znęcanie się nad nami,
a opartego na fragmencie... opinii psychologicznych...
Swoją drogą to ciekawe, czy wtedy przy badaniu tego świra

przebiegli biegli... też posługiwali się takimi fajnymi, przedpotopowymi testami, z jakimi wczoraj sama miałam do czynienia i... przyjemność w tarnowskim RODK..?
Ale z drugiej strony czy to ważne? Ważne są wyniki..! ;)
Co tam narzędzia? Co tam wiedza i kompetencje...

(sama przecież wiem, jak to wygląda w różnych urzędach,
przychodniach czy poradniach), kiedy liczy się... interes...,
che, che... publiczny. Grunt to... oddanie i przywiązanie
do chlebodawcy... ;) Dobra współpraca z Prokuraturą,
Sądem i właściwa realizacja zamówień czy zleceń... ;)
Ciocia Krysia i moja Magda znają to... od kuchni.
W końcu to dla nich chleb powszedni... :)
A może i bułka z masłem... ;) Mniejsza o to...
W każdym razie z taką... opinią... ;) wysoko mi (nam),
nie podskoczy, a jeśli spróbuje to tylko potwierdzi to,
co o nim przecież już napisano... ;) Doprawdy sprytne... :)
Sama bym tego wszystkiego lepiej nie wymyśliła... ;)
Ale w końcu, co kilka głów to nie jedna...   >>>

niedziela, 11 listopada 2012

LISTOPADOWE DEKLARACJE...











(3 LATA TEMU)

Ostatnie dni mam bardzo pracowite...
Upływają mi na pisaniu... listów do Sądu... ;)
Już w niedzielę zaczęłam od pisma dla mojej mamy.
Chodzi o odpowiedź na pozew tego świra w związku
ze sprawą naruszenia... che che..., posiadania.
Wspominałam niedawno o tym... Oszołom jeden..!
Oczywiście pytam ją, o czym mam tam napisać,
ale mama i tak zdaje się na moje umiejętności... ;)
Postanowiłam stworzyć także coś... dla siebie,
to znaczy do sprawy o znęcanie się nad nami... :)
Oba mam już prawie gotowe, jeszcze tylko parę poprawek,
bo konsultuję różne kwestie z moją przyjaciółką Magdą,
która właśnie jest u mnie... a zna się na rzeczy. ;)
Wiadomo też, że co dwie głowy (i więcej) to nie jedna... ;)
Jutro również przyda mi się jej wsparcie  w RODK. ;)
A przy okazji badań skoczę do Sądu złożyć to pismo. :)

Dostałam dzisiaj od tego oszołoma - obrońcy rodziny
- kolejnego żenującego SMS-a:

Chcialo mi sie zyc przede wszystkim dlatego,
ze mialem Ciebie i dzieci.
Dlatego, ze tworzylismy DOM
oraz mielismy wspolne cele i marzenia.
Pozbawilas mnie tego wszystkiego.
Ponosisz pelna odpowiedzialnosc za to, co sie stalo,
jak rowniez za to, co sie jeszcze wydarzy...
Nie uciekniesz od tego, nawet jesli teraz tak Ci sie wydaje.
Miej tego swiadomosc! Uciekasz nie przede mna,
lecz przed sama soba. Zycie to nie bajka,
ale o tym przekonasz sie sama...

Nie znoszę tych jego umoralniających pouczeń
i niejasnych pogróżek. Mam ich dość! Serdecznie!
Jaki znów dom..? Dom jest przecież mojej mamy,
a on już od ponad roku nie należy do naszej rodziny...
Co innego Magda... Mam nadzieję, że w tym roku
będzie z nami na święta, to już niedługo... :)
Magdę adoptowałam jeszcze na studiach. ;)
Stała się nie tylko moim najlepszym przyjacielem
(podobnie jak niewiele później mój mąż), ale także
moją, a może też naszą... ;) "cureczką"...,
w naszej, jakże uroczej rodzinie... Addamsów... ;)
Pokochałam ją od pierwszego spojrzenia... ;)
Tysiące razy miałam jej powiedzieć, że ją kocham
(bo rozpoczynanie maili od słów "Kochana Madziu"
to jednak nie to samo), ale dopiero pod koniec kwietnia
ubiegłego roku, mniej więcej wtedy, kiedy miałam te
straszne problemy z moim dyrektorem i klasą,
ośmieliłam się napisać jej to wprost...
Może dlatego, że sama dostałam wtedy od niej
maila, w którym przekazała mi wiele miłych słów,
a zwłaszcza to, że mam odwagę... być sobą. :)
Dwa miesiące później, kiedy do nas przyjechała,
po raz pierwszy przytuliła się do mnie i nawet
nie przeszkadzał jej fakt, że to właśnie wtedy
wyznałam jej co też czuję do... mojego Piotra. :)
Od razu widać, że oddana jest mi całą duszą... :)
Zresztą nie ona jedna... ;) A co do przytulania
- ona nigdy wcześniej tego nie robiła...
Zresztą poza mną, raczej do nikogo więcej się
nie przytulała, może za wyjątkiem... drzew.
Zwłaszcza jej ukochanych buków o złocistych liściach,
których pnie mają taką miłą, gładką i srebrzystą
- prawdziwie... wężową skórę... ;)
Doskonale ją rozumiem, bo kiedy byłam nastolatką,
również lubiłam przytulać się do drzew, zwłaszcza tych,
ktore rosły w moim ulubionym lesie na... Jamnej. ;)
Magda na dodatek bardzo lubi rysować drzewa... :)
Często to robi... Rysuje je o wiele częściej niż spirale,
czy zachodzące słońce, najczęściej takie... mroczne,
stare, z potężnymi korzeniami i rozłożystymi koronami.
Te ostatnie zwykle z paroma drobnymi listkami
- ogołocone przez wiatr... ;) A propos liści i wiatru...
Odkąd tylko pamiętam, to chyba każda jej kartka pocztowa,
do nas (czy do mnie) kończyła się takim zwrotem:
"Trzymaj się wiatru" z charakterystycznym listkiem... ;)
Czyli tak, jak na prawdziwą Panią z Taran-gai przystało... ;)
Chociaż od jakiegoś czasu bardziej identyfikuje się ona
z wilkiem stepowym, to kiedyś zwykła przedstawiać się
w ten właśnie sposób - rodem z Krainy Ludzi Lodu... ;)
Innymi słowy - Władczyni Powietrza z tejże sagi:
"Kobieta jakby rozmazana, w jasnej, mieniącej się błękitem szacie, o głosie przypominającym szum w koronach drzew." ;)
Do mnie osobiście bardziej pasowałaby postać Pana Ziemi:
"Ubrany w płaszcz barwy ziemi, osłaniający całą jego twarz,
a głos mówiącego brzmiał głucho", gdyż jak wiadomo
- bardzo lubię ziemię, zwłaszcza świeżo rozkopaną
i jej niesamowity, ciepły zapach i dotyk... :)
Poza tym częściej czuję się... facetem. ;)
Kto wie, może byłam nim w przeszłym życiu..?
Ale mam nadzieję, że reinkarnacja nie istnieje. :)
W każdym razie pasuje do mojej krainy wiecznej młodości
- Tír na nÓg, gdzie zamieszkuje Tuatha Dé Danann
- lud z Sidhe, czyli z ziemnego kopca-grobowca. :)
Swoją drogą wiatr też bardzo lubię, zwłaszcza taki
silny, we włosach, ...przelatujący mnie. ;)
Czy to znaczy, że jestem... latawica..? ;)
Myślę, że bardziej do mnie pasuje określenie
stara wiedźma, albo... czarownica... ;)
Ale one też... latają i lubią latać..., więc w... gruncie
rzeczy... na jedno wychodzi..., prawda..?  ;)
Może lepiej nie będę rozwijać tego tematu... ;)

>>>

piątek, 9 listopada 2012

QUANTUM DEI..?














Boża Cząstka

falą Miłości
w Człowieka ciało
cząstkę Światłości
Stwórco przelałeś!


by dusza z materią
Boski Twój Obraz
- jedność w istocie
wieczną tworzyła


...ale historia
całkiem kosmiczna
losu zrządzeniem
tu się zdarzyła...


iście dualna,
taka falowo-
-korpuskularna,
co czasu życia
bieg odwróciła:


grzechu zła siła
- ta krawędź zdradliwa
Twego Oblicza Blask
tak rozszczepiła


że tęczą kolorów
Ikonę Złotą
w lustra mozaikę
drobną zmieniła


a w mroku cienia
Jasność Twą Panie
ego ciemnością
wnet rozproszyła


choć Ty prawdę znasz
- schowaną Jej twarz
wszystko co wnętrze
głęboko kryje


zdarzeń horyzont
tę dziurę czarną
co raz pochłonie
- to nie wypłynie


jak dużo Ciebie
w Jej sercu było,
że się tak szybko
Światło skończyło..?

środa, 7 listopada 2012

SPRAWA (NIE)POSIADANIA...

(3 LATA TEMU)

Sobota. Weekend. A my...
To znaczy ja i mama... nie posiadamy się...
Bynajmniej nie z radości, ale ze... złości.

Wszystko przez tego świra i oszołoma...
Otóż był dziś u nas doręczyciel z przesyłką,
z brzeskiego sądu - nawiasem mówiąc,

to od jakiegoś czasu cholera nas bierze
już na sam widok tego gościa - i okazało się,
że prawie były zięć... pozwał moją mamę.

Po prostu... założył jej sprawę w Sądzie.
Domaga się od niej przywrócenia naszego
dawnego mieszkania do stanu poprzedniego.
Chce bowiem, aby moja mama i to na własny koszt
przeprowadziła tam remont, a ponadto oskarżył ją
o... kradzież jej... własnych przecież rzeczy...

Tak przynajmniej ja to rozumiem... i mama też.
Wiecie..? Nawet ich kosztorys podaje...

Co on tam ma do posiadania..?
Szelma jedna... nie człowiek...
On naprawdę jest nienormalny...,
Albo chce nas nękać i zastraszać...
Jak tak może..? Przecież to wszystko
jest tylko i wyłącznie mojej biednej mamy,
która jak powszechnie wiadomo, jest jedynym

i niepodzielnym właścicielem domu, itd.
Po prostu, bezczelny typ z niego i tyle...
A przez to wszystko znów tylko stres...
I będziemy musiały coś z tym zrobić...


>>>

poniedziałek, 5 listopada 2012

niedziela, 4 listopada 2012

RODZINNE SPOTKANIE...














(3 LATA TEMU)

Dzisiaj mieliśmy... badania w RODK.
Wyobraźcie sobie, że ten oszołom rano,
jeszcze przed wyjazdem do Tarnowa przysłał mi SMS-a,
w którym pytał się, czy się razem z nim zabierzemy...
Na to, hmm..., rodzinne, jak by nie było, spotkanie... ;)
Dobry żart, prawda? Chociaż kiepski w swej istocie...
Oczywiście nie pojechaliśmy z nim, bo nie zamierzam
już nigdy w życiu nigdzie z nim jechać... ;)
Zawiózł nas mój szwagier Tom, który od ponad roku
stara się jak może, jak tu dogodzić nie tylko
mojej siostrze i mamie, ale również mnie samej... ;)
Na razie chyba chłop wyrabia... ;) Tak mi się wydaje. :)


Badania... che che..., trwały dziś dosyć krótko,
dyrektorka ośrodka już na początku oznajmiła nam,
że będziemy musieli przyjechać tu jeszcze raz...
Z tym, że już bez dzieci, na wywiad i jakieś testy.
Zaprosiła nas do siebie na mały, wprowadzający wykład,
a dzieci zostały z drugą panią w jednym z pokoi...
Już na wstępie poprosiłam, abym mogła być badana
w innym pomieszczeniu, a najlepiej w innym czasie
niż mój mąż, ponieważ bardzo się go boję... ;)
Oczywiście, pozawerbalnie... także starałam się
psychologom to przekazać, dlatego trwożliwie

zerkałam w jego stronę, jednocześnie starannie
unikając jego wzroku oraz fizycznej obecności
w odległości mniejszej niż jeden metr... :)

Kiedy skończyła opowiadać nam te różne dyrdymały,
(np. że ten oszołom zawsze będzie ojcem dzieci,
które to dla prawidłowego rozwoju powinny mieć
swobodny kontakt z obojgiem rodziców),
wyszliśmy do tamtejszego niby przedpokoju.
Tam pani psycholog wyjechała mi z kolejnym tekstem.
Tym razem zapytała czy zabrałam dzieciom coś do picia
i jedzenia, bo z pewnością są już głodne...
Powiedziałam jej, że mam wodę mineralną i... żelki.
Nie wiem dlaczego, ale zrobiła jakąś dziwną minę...
Wtedy ten oszołom, tatuś wielki mi się znalazł,
wyjął z plecaka jakieś soczki w kartonikach i dietetyczne
batoniki śniadaniowe z musli, które zaraz dał dzieciom.
Pani dyrektor jakby odetchnęła z ulgą i poprosiła
szanownego... tatusia wraz z dziećmi do tzw. pokoju zabaw.
Bawiąc się z nimi, spędził tam ponad pół godziny,
a ja w tym czasie miło sobie w przedpokoju plotkowałam
z panią dyrektor, w niemal... rodzinnej atmosferze...

Do pełni szczęścia brakowało tylko... cioci Krysi... ;)
Moja rozmówczyni momentami spoglądała w stronę pokoju
- i może ze trzy razy podeszła do jego otwartych drzwi...
Młodym najwyraźniej spodobała się ta zabawa z tatą

- w końcu rzadka okazja odkąd wywaliliśmy go z mieszkania
- bo niezbyt chętnie chcieli ją przerwać, aż dyrektorka
powiedziała im, że mama za chwilę wychodzi i nie będzie
mogła na nich zbyt długo czekać..., aż łaskawie skończą. ;)
Wtedy przerwali wspólne z tatą sprzątanie zabawek,
a kiedy on finalizował ten... hmm, przyjemny obowiązek,
pośpiesznie i szczęśliwie... zabrałam się z nimi stamtąd. :)

Szwagier mój bowiem, cały czas wiernie czekał na piętrze,
w budynku, gdzie mieści się ta szacowna instytucja. :)
Tak więc, sami widzicie, że było dosyć bezboleśnie... ;)


Aha, jeszcze jedno... ;)
Korzystając z tego, że byłam w Tarnowie,
złożyłam do akt sprawy rozwodowej moje pismo,
w kórym zarzuciłam temu wrednemu świrowi
"manipulowanie biegłymi sądowymi i wpływanie
na pracę Prokuratury w Brzesku oraz RODK w Tarnowie".
To w związku z jego paskudnymi, prowokującymi
i... demaskującymi ciocię Krysię tekstami
w niedawno wniesionym piśmie procesowym.
Zwłaszcza w jego ostatnim akapicie...   >>>

piątek, 2 listopada 2012

OMNIA VANITAS..?










Kiedy po śmierci istot
nic z przeszłości dawnej
nie zostaje,
długo jeszcze trwa
jedynie ich zapach i smak,
obydwa najbardziej kruche,
lecz najbardziej żywotne,
najbardziej niematerialne,
lecz najuporczywsze,
najwierniejsze,
i obydwa niczym duchy
przyzywają się,
ufają, czekają,
by pośród ruin wszystkiego
spokojnie i pewnie
wznieść na drobinie
ich prawie niewyczuwalnego ciała
przestronny i obszerny
gmach wspomnienia.


Marcel Proust, W poszukiwaniu straconego czasu


>>>

czwartek, 1 listopada 2012

MÓJ TADEUSZ...













...zaraz wybiegł Mu naprzeciw z grobów
człowiek opętany przez ducha nieczystego.
Mieszkał on stale w grobach
i nawet łańcuchem nie mógł go już nikt związać.
Często bowiem wiązano go w pęta i łańcuchy;
ale łańcuchy kruszył, a pęta rozrywał,
i nikt nie zdołał go poskromić.
Wciąż dniem i nocą krzyczał,
tłukł się kamieniami w grobach i po górach...
I zapytał go: Jak ci na imię?
Odpowiedział Mu: Na imię mi "Legion",
bo nas jest wielu.

(Mk 5, 2-9)

>>>