(3 LATA TEMU)
Niepotrzebnie stresowałam się.
Nie było wcale tak źle, jak myślałam.
Gdyby ten cholerny "obrońca rodziny"
nie wyjechał ze swoim wnioskiem o mediacje,
to nawet nie musiałabym się wcale odzywać,
bo pani adwokat robiła to za mnie...
Jednak, kiedy stanowczo wzbraniałam się
przed udziałem w jakichkolwiek mediacjach,
niestety sędzia zbeształa mnie trochę
i zaczęła wypytywać dlaczego nie chcę.
Zdenerwowałam się i ledwie wydukałam,
że mąż się nade mną od wielu lat znęca
i dlatego nie widzę już żadnych szans
na uratowanie naszego małżeństwa...
Niestety to nie pomogło i sędzia zdecydowała,
że mamy mediować, czy mi się to podoba czy nie,
z uwagi na zbyt krótki okres rozkładu pożycia...
Ja i tak wiem, że to nic nie da.
Jestem nastawiona na wolność...!
I tak już musi być! :)
Na rozprawie dostał kopię mojego pisma,
zredagowanego i wniesionego przez panią adwokat.
Myślę, że dokopałam mu w nim i zmiotłam ten jego
sielankowy obrazek kochającej się rodziny... ;)
Nie podoba mi się tylko to, że moja pełnomocnik
dokonała w nim skrótów i niechlujnych poprawek.
Mogła się nieco bardziej postarać,
w końcu za coś jej płacę...
Miała rzucić na to swoim fachowym okiem,
a tu taki efekt..., chociaż na ten ostatni...
może jeszcze zaczekajmy... ;) >>>
Pozwany też wniósł pismo procesowe,
którego kopię otrzymałam na rozprawie.
Można powiedzieć, że wymieniliśmy się
jak dyplomaci teczkami na jakimś szczycie... ;)
Ponieważ nie mam zamiaru z nim więcej rozmawiać,
jest to jedyna możliwość wymiany zdań między nami.
Jak czegoś chce - niech pisze do Sądu... ;)
Chociaż z drugiej strony, wcale nie mam ochoty
otrzymywać od niego już niczego...,
żadnych SMS-ów i żadnych pism, tym bardziej,
że wypisuje w nich same głupoty... >>>
No to jesteśmy po pierwszej rozprawie... :)