ecce monstrum biforme vorat omnes quos labirinthus implicat: infernum hic notat

piątek, 25 listopada 2011

PO PIERWSZEJ ROZPRAWIE...

(3 LATA TEMU)

Niepotrzebnie stresowałam się.
Nie było wcale tak źle, jak myślałam.
Gdyby ten cholerny "obrońca rodziny"
nie wyjechał ze swoim wnioskiem o mediacje,
to nawet nie musiałabym się wcale odzywać,
bo pani adwokat robiła to za mnie...
Jednak, kiedy stanowczo wzbraniałam się
przed udziałem w jakichkolwiek mediacjach,
niestety sędzia zbeształa mnie trochę
i zaczęła wypytywać dlaczego nie chcę.
Zdenerwowałam się i ledwie wydukałam,
że mąż się nade mną od wielu lat znęca
i dlatego nie widzę już żadnych szans
na uratowanie naszego małżeństwa...
Niestety to nie pomogło i sędzia zdecydowała,
że mamy mediować, czy mi się to podoba czy nie,
z uwagi na zbyt krótki okres rozkładu pożycia...
Ja i tak wiem, że to nic nie da.
Jestem nastawiona na wolność...!
I tak już musi być! :)

Na rozprawie dostał kopię mojego pisma,
zredagowanego i wniesionego przez panią adwokat.
Myślę, że dokopałam mu w nim i zmiotłam ten jego
sielankowy obrazek kochającej się rodziny... ;)
Nie podoba mi się tylko to, że moja pełnomocnik
dokonała w nim skrótów i niechlujnych poprawek.
Mogła się nieco bardziej postarać,
w końcu za coś jej płacę...
Miała rzucić na to swoim fachowym okiem,
a tu taki efekt..., chociaż na ten ostatni...
może jeszcze zaczekajmy... ;)   >>>

Pozwany też wniósł pismo procesowe,
którego kopię otrzymałam na rozprawie.
Można powiedzieć, że wymieniliśmy się
jak dyplomaci teczkami na jakimś szczycie... ;)
Ponieważ nie mam zamiaru z nim więcej rozmawiać,
jest to jedyna możliwość wymiany zdań między nami.
Jak czegoś chce - niech pisze do Sądu... ;)
Chociaż z drugiej strony, wcale nie mam ochoty
otrzymywać od niego już niczego...,
żadnych SMS-ów i żadnych pism, tym bardziej,
że wypisuje w nich same głupoty...   >>>

No to jesteśmy po pierwszej rozprawie... :)