ecce monstrum biforme vorat omnes quos labirinthus implicat: infernum hic notat

poniedziałek, 28 maja 2012

WSPÓLNYMI SIŁAMI...

(3 LATA TEMU)

Dzisiaj wspólnymi siłami staraliśmy się o to,
by wreszcie pozbyć się naszego lokatora.
Składaliśmy zeznania w sprawie o eksmisję. :)
Poza mną zeznawała Kornelia, Tomek,
moja najlepsza przyjaciółka Magda
i przyjaciółka mojej siostry - Jagna... ;)
Ta ostatnia była kiedyś u nas,
jak ten świr pukał w drzwi
i domagał się widzenia z dziećmi.
Więc mogła się sama przekonać, jak jest.
A czego nie widziała, to już Kornelia
na pewno jej odpowiednio przedstawiła... :)
No i oczywiście była także ciocia Krysia,
która miała dziś swój... pierwszy raz... ;)
Całkiem nieźle jej poszło, bo zapamiętała
niemal wszystko, co jej opowiadałyśmy... :)
Na dokładkę powołała się na swój, che che...
niewątpliwy pedagogiczny autorytet... ;)
W końcu jest tym... derektorem poradni, czy nie? ;).
Stąd, jako doświadczony i szanujący się pedagog,
doskonale przecież wie, co jest dzieciom niezbędne
do ich prawidłowego rozwoju... i bynajmniej
nie jest to obecność ojca w ich życiu... ;)
Dlatego więc, dla ich dobra...
powinien się wyprowadzić! :)

Poza wymienionymi osobami zeznawały
także nasze trzy sąsiadki, które ten oszołom
również w tej sprawie zawnioskował, ehhh...
Ale niech sobie nie myśli, że mu to na wiele
się zda, po tym jak mama wniosła do sprawy
akt oskarżenia i... śliczne opinie biegłych...;)
Ponadto został niedawno skazany za nękanie
nas SMS-ami, a taki wyrok, to nie byle jaki dowód.
Myślę, że w zeznaniach też dowaliliśmy mu nieźle,
w końcu posiadamy już spore doświadczenie... ;)
I chociaż mam mętlik w głowie, to zawsze staram się
to wszystko jakoś uporządkować i podczas kolejnych
zeznań coś nowego dopowiedzieć, dołożyć... :)
Rodzinka także daje z siebie, co tylko może...
I chociaż różnie wychodzi, to przecież nie ważne
są szczegóły, tylko ogólna atmosfera... ;)
Ta zaś jest bardzo... szpiegowska, bo cały czas
zdaje się nam, to znaczy przede wszystkim mnie,
ale również mojej mamie i mojej siostrze, że on
nas ciągle podgląda, podsłuchuje i śledzi...
To jest okropne i opowiadamy o tym wszystkim.
Dlatego nie bardzo rozumiem, dlaczego Sędzia
zrobiła taką dziwną minę, jakby ją to śmieszyło
i zapytała, czy nie mamy przypadkiem jakiejś obsesji,
kiedy już któryś z rzędu świadek powódki zeznał,
że pozwany nas ciągle w ten sposób szpieguje...
Doprawdy nie wiem, co w tym było zabawnego...

Będąc w Sądzie ciocia Krysia tak się rozochociła,
że zdecydowałam się, ostatnim rzutem, zawnioskować ją
jako swojego świadka w sprawie karnej o znęcanie... ;)
Za kilka dni ma być kolejna, może ostatnia już rozprawa,
bo mają zeznawać pozostali świadkowie - głównie krewni
tego oszołoma, no i mój brat Szymon, który ostatnim razem
nie mógł się stawić w Sądzie, i przysłał usprawiedliwienie.
Więc skorzystałam i od razu sporządziłam wniosek.
A że trzeba go było jakoś uzasadnić, to napisałam,
iż oskarżony w obecności mojego świadka
- cioci Krysi - potwierdził zarzucany mu czyn
przemocy fizycznej wobec mnie i syna Jana.
W końcu był u niej tydzień po tym,
jak od niego uciekłam, i próbował szukać,
che che..., wsparcia wśród moich krewnych,
kiedy w domu nikt już nie chciał z nim gadać... ;)
Wtedy coś jej tłumaczył, wyjaśniał,
ale kto by go tam słuchał...

>>>

sobota, 26 maja 2012

MOJA MAMA...

Mamie

Dałaś mi życie
w bólu
a potem
godzinami nosiłaś na rękach
płaczącego po nocach niemowlaka.
Czasami myślisz
Nie warto
           - przepraszam
i proszę
pozwól mi być sobą
tak różną od Ciebie,
i jeszcze kochaj,
nie odchodź
bo mała dziewczynka
we mnie
wciąż nie może zasnąć,
gdy nie słyszy
za ścianą
Twych kroków.

                                                            (SJK, 2001)

>>>

niedziela, 20 maja 2012

CZARNA WDOWA...












kawałek
po kawałku
sprytnym kunsztem
pajęczej wdowy

przędziesz nić
by słowem tkać
misterną opowieść

przechodząc
w odświętnym
życia
przebraniu

wątkiem
pamięci
znajomym

...w osnowę
przeszłości
nieznanej

czarnym welonem
mrocznego kłamstwa
winę przysłaniasz

i białym całunem
szczelnego milczenia
prawdę okrywasz

by tańczyć
na grobie
naszej miłości

>>>

piątek, 18 maja 2012

ŚWIETNA OKAZJA...

(3 LATA TEMU)

Kolejna rozprawa sądowa za nami...
Jeszcze trochę, a będę częściej w sądzie
niż w szkole, ale w sumie, co za różnica... ;)
Dziś złożyłam zeznania w sprawie Szymona.
Jakiś czas temu wspominałam o tym,
że próby pojednawcze zakończyły się fiaskiem
i ten oszołom - prawie "niemąż" - podtrzymał
swoje prywatne oskarżenie wobec mojego brata.
Stąd dzisiejsza rozprawa, na której braciszek
składając wyjaśnienia, w zasadzie, przyznał się
do popełnienia zarzucanych mu czynów.
Jednocześnie usiłował tłumaczyć całe zajście
ogromnym wzburzeniem i uniesieniem, w związku
z informacjami, jakie miał uzyskać podczas
przesłuchiwania go przez Policję
w charakterze... mojego świadka... ;)
Chodzi o znęcanie się jego szwagra
nad żoną i dziećmi... ;)
Po Szymonie zeznania złożył ten świr
oraz troje jego świadków - właścicielka
i pracownicy firmy, w której pracuje,
a gdzie doszło do całego zajścia.
Po nich przyszła kolej na mnie... :)
Co prawda, nie byłam świadkiem zdarzenia,
więc nie mogłam mieć tu wiele do powiedzenia,
ale nie szkodzi, bo przecież brat i tak
nie miał zupełnie nikogo na tę okoliczność,
więc z braku wyjścia zgłosił, po prostu, mnie... ;)
I jakkolwiek Szymon jest "w gorącej wodzie kąpany",
podobnie jak chyba wszyscy w mojej rodzinie... ;)
to i tak wiem, że chciał mi pomóc, jak tylko potrafił.
Tym bardziej, że jestem tak bardzo przekonywująca
i potrafię nie jedno serce całkiem ślepo poruszyć... ;)
Miałam wszak wielką nadzieję, że jak świrowi
zrobimy wszędzie oborę, to nie będzie miał wyjścia
i sam się w końcu czym prędzej, z chęcią i grzecznie
wyniesie daleko, bardzo daleko stąd... ;)
Niestety, trochę się to wszystko pokomplikowało,
ale naprawdę wierzę, że jeszcze będzie dobrze...
Sąd postanowił - w ramach postępowania dowodowego
- zapoznać się z aktami spraw o znęcanie i nękanie,
więc myślę, że nie będzie wcale tak źle... ;)
Poza tym, jakby na to nie patrzeć,
miałam dzisiaj świetną okazję,
aby znów dowalić temu oszołomowi,
opowiadając - po raz kolejny już
- swoją wstrząsającą historyjkę... ;)

>>>

czwartek, 17 maja 2012

DWA W JEDNYM...





















(3 LATA TEMU)

Dzisiaj dostałam od niego SMS-a:

ODKAD CIE ZNAM BYLY W TOBIE
DWIE ZWALCZAJACE SIE OSOBOWOSCI:
DOBRA I WRAZLIWA
ORAZ NIECZULA I ZLOSLIWA.
NIESTETY WYGRALA TA DRUGA.
WIEZY KRWI WZIELY GORE...

No cóż, nigdy nie twierdziłam,
że jestem słodką dziewuszką... ;)
Wręcz przeciwnie - zawsze uważałam,
że określenie "ta stara cholera"
lepiej do mnie pasuje... ;)
Tylko, że on tego... nie rozumiał. :)
Podobnie jak i tego, że... stara złośliwa
wiedźma jest sednem mojej natury,
ewentualnie... "przyczajony tygrys, ukryty smok"... ;)
Pisałam kiedyś o tym moim przyjaciołom:
Magdzie, Piotrowi i Wojtkowi... ;)
Tak więc, "widziały gały co brały",
i za późno już na reklamację...,
czy jakieś żale... ;)

środa, 16 maja 2012

GAZETKA PRZEŁOMU...



Wspominałam już, przy różnych okazjach,
o książkach, najwyższa więc pora poświęcić
parę słów szkolnej gazetce czytelniczej. :)
Co prawda, i o niej napomknęłam też kiedyś,
choć z innych powodów niż teraz chcę,
ale i tak to wszystko wiąże się ze sobą. :)

Tak więc, w pamiętnym roku szkolnym 2007/2008,
przypadł mi, hmm..., niezwykły zaszczyt
prowadzenia ściennej gazetki czytelniczej.
W listopadzie 2007, kiedy tak naprawdę,
to wszystko się zaczęło, postanowiłam
w tej mojej nieszczęsnej gazetce czytelniczej
już nie prosić o pomoc żadnych nauczycieli,
bo robili tak wielką łaskę, zwłaszcza poloniści,
że to było aż głupio...

Postanowiłam zatem pobawić się tą gazetką
i układać tytuły i książki podporządkowane
jakiemuś jednemu hasłu, niekoniecznie na poważnie.
Na początek miałam ochotę na gazetkę "Z wiatrem w tle",
ale odłożyłam to na kiedy indziej, bo ostatecznie
listopad się już kończył i zdecydowałam, że zrobię
gazetkę bardziej pod hasłem "zimowo, śnieżnie, świątecznie".

Jako, że czasami brakowało mi pomysłu, czy odpowiednich tytułów,
inwencji szukałam odtąd u przyjaciółki Magdy i mrocznych braci
- Piotra i Wojtka; pytałam także o propozycję mojego męża,
który zazwyczaj dorzucał do mojego kompletu coś zabawnego... ;)
Na przykład "Królową Śniegu" - do pierwszego zestawu... :)

Prawdę mówiąc, marzyła mi się taka łopatologiczno-
-psychopatyczna gazetka czytelnicza,
z której przecież i tak nikt nie robił użytku,
bo wiadomo - i tak gimnazjaliści nic nie czytają,
oprócz wiadomo kogo, mrocznych,
ale oni nie potrzebowali takich gazetek.
W tym właśnie czasie zaczęli prowadzić ze mną ożywioną
korespondencję o książkach i już za to, co pisali o Tolkienie,
miałam ochotę dać im dożywotnio same szóstki z historii... ;)

Później miałam w planie odsłonę gazetki czytelniczej
na temat "W krainie smoków" - wszystkie książki,
które mogą mieć związek ze smokami...
Mój mąż podpowiedział mi wówczas "Porwanie Baltazara Gąbki",
tak dla żartu oczywiście, bo zwykle bawiły go te pomysły. :)

Ale powstała gazetka walentynkowa i była... dość oryginalna.
Chciałam potraktować to wtedy jakoś normalnie,
bo te wszystkie książki o miłości dla dziewczynek są ble...
Zrobiłam ją pod tytułem "o miłości - klasycznie i fantystycznie".
Z lewej strony dałam "Nad Niemnem", "Dumę i uprzedzenie",
oraz... "Rozważną i romantyczną" ;) - chyba najczęściej
(poza dziełami Tolkiena) czytaną przeze mnie książkę. ;)
Z prawej strony gazetki dałam z kolei nowego Pottera
i dwa tomy opowiadań o Wiedźminie Sapkowskiego,
a pośrodku "Cień Wiatru", Silmarillion i Musierowicz.
W międzyprzestrzeniach dałam małymi literkami
imiona słynnych par, typu "Romeo i Julia", "Tristan i Izolda",
nawiązując z grubsza do polecanej literatury.
Podobno nie było to kiczowate, bo mroczni bardzo chwalili.
No ale przed rekolekcjami musiałam ją szybko zmienić,
bo mój szef zapowiedział, że będzie miał zjazd 35 dyrektorów
z całej okolicy i że wszystkie ścienne gazetki muszą być
bezwarunkowo aktualne, więc pomyślałam, że dam coś...
poprawnego politycznie, bo tych vipów mogłoby to
jednak zszokować, zwłaszcza ten Sapkowski,
gdyż on jednak średnio jest dla młodzieży, ale co tam.
Siesickiej nie poleciłabym "choćby skały srały". ;)

Wpadłam wtedy na pomysł, że zrobię całą Musierowicz po kolei,
z omówieniami i okładkami, bo widziałam gdzieś plakat,
że jest "30 lecie Jeżycjady", przy okazji
obleciałoby i na "Dzień Kobiet", nie ?
Pewnego wieczora napisałam więc 17 recenzji
- wszystkich części Jeżycjady.
Było to odreagowanie od trudów bycia wychowawcą. ;)

Kiedy chciałam zmienić kolejną gazetkę czytelniczą,
przełamałam się i... poszłam do szkolnej biblioteki
po jakieś nowości. Dostałam tam "bardzo fajną powieść
dla dziewczyn" - "Klub niewiniątek", o czterech dziewczynkach
w wieku 17 lat mniej więcej, które starają się o stypendium
oparte na testamencie jakiejś starszej pani, która przeznaczyła je
dla osoby "czystej", więc bohaterki zakładają Klub Dziewic.
Wrażenia ekstremalne. Od niedowierzania, poprzez rozbawienie
i załamanie, że takie książki ktoś: 1. pisze, 2. kupuje, 3. poleca,
4. czyta. I że wszystko może być aż tak monotematyczne.
Po tej lekturze odniosłam wrażenie, że nie ma w życiu
nic ważniejszego niż "ten pierwszy raz". A co dopiero mają
pomyśleć dziewczyny, które to mają jeszcze przed sobą ?
Wszystko to jest straszne. Zdecydowanie lepsze są
i zawsze były książki dla chłopców. Pod każdym względem.
Miałam wtedy ostry kryzys. Upadek.
Te książki jednak dały mi do myślenia.
Marzyłam o tym, aby pozbyć się tej gazetki,
bo czułam, że jest to rzecz, której nie robię dla nikogo:
ani dla siebie - no bo bez przesady, ani dla osób czytających
(z Mrocznymi wymienialiśmy się recenzjami bez takich głupot,
jak gazetka) ani dla nieczytających, które te rejony
obchodzą szerokim łukiem.
W końcu pomyślalam, że może by tak zrobić gazetkę dla dziewic?
To był oczwiście żart, ale dający duże możliwości interpretacji:
"Klub niewiniątek", "Śluby panieńskie", "Ania z Zielonego Wzgórza",
Katalog Avonu, i do tego jakieś czasopisma
sponsorowane przez... radio Maryja.
Tak, oczywiście, nie śmiejąc się z nikogo,
bycie dziewicą lub nie to ważna sprawa,
zwłaszcza na pewnym etapie życia, bo jest to jednak
jakiś wyznacznik inicjacyjny, w końcu kiedyś też byłam... :)
Ale pisanie książek niby o wstrzemięźliwości wywiera,
mam wrażenie, skutek odwrotny, skoro każda strona
po prostu, ach, nie chcę być wulgarna, w każdym razie
jest wyrazem ciężkiej... męki tych dziewic. ;)
Ale z drugiej strony, to co ja właśnie piszę,
jest chyba wynikiem wychowania się w pewnej kulturze stworzonej przez męskie szowinistyczne świnie, bo:
1.dlaczego nie razi, gdy w książkach, których bohaterem są faceci,
ich męski punkt widzenia często pozostaje wyłącznie w kręgu
własnej fizjologii i bodźców, których dostarcza świat,
i to jest o.k. i większość świata taką mękę nazywa twórczą,
romantyczną (!) i tak dalej?
2. dlaczego faceci, którzy są autorami, po prostu uczynili normę
z pisania o pożądaniu kobiet i ich atrybutów?
(nie mówię, że mi to przeszkadza, zależy, jak jest pisane,
ale na ogół uczucia i sceny miłosne najczęściej są opisane
z perspektywy męskiej - i w sumie to dobrze, bo jak czasem się
natykam na jakieś sceny i akcje opisane przez kobiety,
to jest mi niedobrze, a przecież uczę w gimnazjum
i byle co mnie nie szokuje :);
3. po prostu żyjemy w przekonaniu, że "faceci tak mają",
to znaczy to, że mówią o cielesnym aspekcie uczuć,
to że mówią o swoich odczuciach, wyobrażeniach
i doświadczeniach, jest w pewnym sensie normalne,
i często - mam wrażenie - całe nasze ocenianie facetów
przebiega na linii, jak o tym mówią, a nie - czy mówią,
tymczasem normą jest też, że kobiety o tym nie mówią.
I proszę, do jakich feministycznych wniosków
doprowadziła mnie dyskusja o książce dla dziewczynek ? ;)
Ale naprawdę denerwuje mnie
takie przedmiotowe traktowanie ludzi.
I utwierdzanie dziewczyn w przekonaniu,
że... grunt to wiedzieć, kiedy opłaca się
zamienić atut na inny atut.
Dodam, że oprócz "Klubu niewiniątek"
przeczytałam wtedy jeszcze drugą, podobną,
propozycję czytelniczą - "Szkoła dla blondynek".
Książka ta opowiada o przygodach dziewczynki,
ktora przybywa do liceum na Florydzie,
gdzie są same blondynki a ona nie.
Opowiada też szczegółowo o problemach,
jakie mają cheerlederki, gdy drużyna nie jest
zgrana:) o kłopotach, jakie się ma, gdy się chodzi
w przepoconym podkoszulku i o innych
bardzo życiowych sprawach... ;)

Atrakcyjni chłopcy są tam określani jako "ciacho",
z komentarzem "mniam mniam". Jeden z nich jest tak opisany
(z całą przyzwoitością w zasadzie), że się robi niedobrze.
Od stóp do głów, albo raczej odwrotnie, włącznie z tym,
że jego piękne niebieskie oczy pasowały do jasnej fryzury,
a ta z kolei to rozjaśnionych słońcem super seksownych
włosków na rękach i nogach.

Ta książka była dla mnie tak egzotyczna, jakbym
czytała o Tuaregach i ich dziwnych zwyczajach.
A tak naprawdę to jest to dla mnie oburzające,
że ludzie znów są traktowani tak przedmiotowo.
Jak już pisałam wcześniej, w zasadzie jesteśmy
z tym oswojeni (to nie znaczy, że nam się to podoba),
że męskie szowinistyczne świnie traktują kobiety przedmiotowo.
Ale jakoś mnie to razi, gdy to staje się normą u obu płci
i to już w liceum. Dlaczego mnie to razi ?
No bo wydaje mi się, że w tym wieku ludzie kochają
jeszcze dla zachwytu samą miłością, że w tym momencie
zakochanie się jest największym trzęsieniem ziemi,
kiedy spotyka się pokrewną duszę.
A tu - proszę, bestseller o ciachach.
Ciekawe, co by było, gdybym wtedy to powiesiła
na gazetce z takim właśnie komentarzem ? :)
Przyznam się szczerze, że w owym czasie zdarzyło się mi
wysłać do mojego męża maila, w którym zwróciłam się do niego
w ten oto sposób, przyprawiając go o szok... ;)

Temat: pozdro :)
Data: 15 maja 2008 2:37

Cześć, moje ciacho :)

Kocham Pana.
A poza tym to możesz mi wydrukować test (...)
Chciałabym, żeby to było dwustronnie na jednej kartce.
No i możesz to zgiąć, nie ma sprawy.
Recenzji do wydruku jeszcze Ci nie przesyłam,
bo jeszcze nie skończyłam. Może zrobię to jutro po szkole.
Nie zapomnij, że mam wywiadówkę o 17.

Buźka.
Miłego dnia.
Sabina (żona).


Wspomnę jeszcze tylko, że to właśnie tamtej nocy,
półtorej godziny wcześniej, wysłałam mojego
pierwszego skasowanego maila do Piotra... ;)

Nie chcę zanudzać już książkami dla dziewczynek... ;)
Niemniej jednak musiałam wtedy zrobić tę gazetkę czytelniczą,
żeby coś nowego było na to cholerne święto szkoły.
W tym celu, jak i dla odreagowania, czytałam różne rzeczy.
I tak, z wielką przyjemnością przeczytałam sobie powieść
dla dziewczynek w duchu wybitnie sentymentalnym
- "Tajemniczy opiekun", coś w stylu Ani z Zielonego Wzgórza,
taki powrót do książek młodości...
Niewątpliwie miała swój urok: panny na pensji
są przyzwoite i nie mówią o facetach "ciacho",
a faceci... są gentlemenami (innych nie ma:)
Dla równowagi duchowej pożyczyłam też... "Dr Jekyll i Mr.Hyde".
Ale i tak bałam się, że będę miała problem z tą gazetką.
Ostatecznie, mimo mojego zbulwersowania książkami "o ciachach"
dla nastolatek, poleciłam je na gazetkę. Tak :)
Ale recenzja była raczej wredna... ;)

Prawdę mówiąc, to w tej nowej odsłonie gazetki,
którą zatytułowałam... "Jak dzień i noc" ;)
najbardziej polecałam powieści Ursuli LeGuin
i kilka innych, naprawdę dobrych książek...
Recenzje te napisałam by pokazać, jak ważny
jest niestety czasem kompromis - na swoim przykładzie :)
Bo po pierwsze, jak miałam coś polecać,
to jakoś bardziej wolałam Mrok... ;)
A po drugie, te książki dla dziewczyn,
które wyżej opisałam i to chyba
w dość niewybrednych słowach - też poleciłam.
Byłam przy tym kulturalna :) Chociaż wredna.
Zamieściłam tam dodatkowo jedną recenzję Wojtka,
o którą go, już na sam koniec, jeszcze poprosiłam.
Widać z niej, że facet jednak jest idealistą. ;)

Z nowym rokiem szkolnym zastanawiałam się,
czy będę dalej prowadzić gazetkę ścienną,
(chciałam to robić dla odprężenia), czy też
zostanie ona powierzona komuś innemu
(m.in z uwagi na dobór proponowanych lektur :)

Niedługo okazało się, że jednak będę ją robić.
Pierwsza odsłona - taka na jesień - "Z wiatrem".
Niestety dopisali mi do "klubu" koleżankę polonistkę
o raczej bardzo konwencjonalnych gustach
oraz sposobie myślenia, i miałyśmy robić gazetkę
na zmianę, co drugi raz, może dobrze...

Reasumując, ta z 2007-2008 była bardzo...
przełomową gazetką, w przełomowym roku,
a już najbardziej w swej ostatniej odsłonie...
na przełomie... przełomowego maja... ;)

>>>

czwartek, 10 maja 2012

LATAJĄCE TALERZE...

(3 LATA TEMU)

Uwielbiam czytać książki.
Nierzadko robię to przy jedzeniu... ;)
Mam tak już od najmłodszych lat,
bo po pierwsze - zawsze byłam niejadkiem
i w ten sposób udawało mi się zapomnieć
o tym co na talerzu, zwłaszcza gdy było to mięso;
a po drugie - odkąd pamiętam, to u nas w domu
przy stole każdy siedział ze swoją książką...,
a już na pewno ja i mój brat Szymon... ;)
I dobrze, bo i tak nie byłoby o czym gadać. :)
Dlatego też, każdy z nas najchętniej zamykał się
we własnym pokoju i zatapiał w swojej lekturze. :)
Choć bardzo lubię pochłaniać wszelkie literki
- może to być nawet etykieta na słoiku
z musztardą lub dżemem - to najbardziej
lubię fantasy, natomiast nie lubię sf.
Zraziłam się w dzieciństwie jakimś dziełem Lema
i niestety nie starałam się tego przełamać.
Choć może nie do końca, bo kiedy w zeszłym roku
jeden z moich ulubionych uczniów wjechał mi na ambicję,
pożyczyłam "Bajki robotów", z myślą, że może to przejrzę
czy by dla Janka nie było, ale nie, zdecydowanie.
Dawno się tak nie męczyłam przy żadnej książce.
Miałam identyczne odczucie, jak wtedy,
gdy czytałam to po raz pierwszy, mając lat 10.
Obcość i jeszcze raz obcość.
Nie mogę znieść tej techniczno-ścisłej konwencji,
pełnej jakichś kwarców i jakiejś galarety.
Moi przyjaciele od dawna już o tym wiedzą,
bo nie raz wymienialiśmy na ten temat poglądy...
Cóż, jako typ blondynki-idiotki nie lubię literatury,
gdzie jest dużo techniki, wynalazków
i przestrzeni kosmicznej...

Wracając jednak na ziemię muszę przyznać,
że ostatnio i tu, u nas, mieliśmy mały kosmos. ;)
A ściślej mówiąc - latający talerz... ;)
Zaczęło się od tego, że Szymon w pierwszy
majowy weekend zostawił mojej mamie
pod opiekę swojego rocznego syna.
W piątek wieczorem wysłaliśmy Janka do ojca,
aby skłonił go do wydania nam śrub do łóżeczka,
w którym dawniej sypiały nasze dzieci.
Chcieliśmy je złożyć dla małego Tymka,
bo konstrukcję mebla mieliśmy,
brakowało tylko tych śrub...
Niestety po dłuższej chwili Janek wrócił
z niczym, bo podobno ojciec nie potrafił
przypomnieć sobie, gdzie one są...
Ale my i tak byliśmy pewni, że specjalnie,
złośliwie nie chciał nam ich dać...
Następnego dnia zawołał przez drzwi Janka,
który po chwili wrócił z talerzem,
na którym swego czasu zaniósł ojcu
kawałek urodzinowego torta,
oraz kompletem odnalezionych śrub.
Ucieszyłam się, ale moja mama,
która odebrała od Janka tylko talerz,
miała zdecydowanie inne nastawienie...
Wyraźnie nabuzowana powiedziała wnukowi,
żeby odniósł je z powrotem ojcu i powiedział...,
ni mniej, ni więcej, tylko by jego tatuś...

wsadził sobie te wszystkie śruby w... dupę...! ;)
Kiedy powtórzyła te słowa do Janka po raz trzeci,
ten oszołom, który najwyraźniej to słyszał,
bo mamusia dosyć głośno wyrażała się,
zza drzwi odpowiedział jej, że bardzo ładnie
wychowuje jego dziecko, i że dziękuje,
ale gdyby jej miało to sprawić przyjemność,
to niech sama sobie je tam włoży... ;)
Dla mojej mamy było to już zdecydowanie za wiele...
Niewiele myśląc wybiegła przed dom i.., che, che..,
z impetem dupnęła przyniesionym przez Janka
talerzem wprost na schody prowadzące
do naszego dawnego mieszkania... ;)
Po paru godzinach, gdy jej trochę przeszło,
a zauważyła, że ten świr nie raczył uprzątnąć
kawałków z rozbitego talerza - sama je pozbierała.
Pewnie stresuje się i wkurza, że jej ukochany syn Szymon
będzie jednak miał sprawę w Sądzie, wkrótce rozprawa...
Zresztą ona sama będzie miała niedługo własną
- w związku z eksmisją naszego lokatora.
Już drugą, ale tym razem z przesłuchaniem świadków.
Tak, wiem. Nie wspomniałam o pierwszej...,
ale w potoku własnych wizyt sądowych kompletnie
o niej zapomniałam, bo miała miejsce dzień
przed pierwszą rozprawą dotyczącą znęcania,
na której też zeznawała moja mama...
Co prawda na pierwszym posiedzeniu Sądu
w sprawie eksmisji była wraz z zięciem
przesłuchiwana tylko informacyjnie,
ale mogła się bardziej... postarać.   >>>
Dobrze, że na mojej sprawie, następnego dnia,
wykazała się trochę większą weną... ;)
Ale jeszcze nic straconego, bo właściwe zeznania
dopiero przed nią i może jeszcze wszystko naprawić... ;)
W sumie, to już cokolwiek nadrobiła, wnosząc za parę dni
jako dowód akt oskarżenia i śliczne opinie biegłych... :)
Myślę, że jej pomogą, o czym sama mogłam się przekonać,
składając to samo do sprawy nękania nas SMS-ami...
Po tym niedawnym sukcesie sądowym postanowiłam
szybko i skutecznie działać, dlatego, właśnie co
wniosłam akt i opinie do... sprawy rozwodowej. :)
Przecież taki wspaniały prezent od cioci Krysi
i jej przyjaciół nie może się marnować... ;)
Wszak akt oskarżenia i opinie psychologiczne
tego świra - zaserwowane przez Prokuraturę
- to nasza ulubiona przystawka... ;)

sobota, 5 maja 2012

SENSU KRAINA...











Imiona

Zapamiętuję imiona
bo są dla mnie śladem
przeszłości
przyszłości.
Wspomnieniem
po świecie, gdzie
wszystko miało swą wartość
i znaczenie.
Krokiem w świat
w którym nikt
nie będzie miał czasu
o tym myśleć.
A jednak
tak bardzo bym chciała
odnaleźć drogę
do tej krainy
zaczarowanej
gdzie słowo
jakim cię zwą
jest kluczem
do ciebie.

                                                 (SJK, 2001)
 
>>>

czwartek, 3 maja 2012

TU ES PETRUS...














Ostatnio było o moim imieniu, więc teraz
wypadałoby rzec parę słów o... Piotrze. :)
Mam na myśli imię - rzecz jasna,
a może raczej... ciemna... ;)
Co prawda, Piotr to Regis, królewski wampir
- jak wiadomo - i była już o tym kiedyś mowa,
niemniej jednak to właśnie Piotr,
najdalej w maju 2008 stał się... częścią mnie,
dlatego myślę, że powinnam poczynić
w tym miejscu stosowne... uzupełnienie. ;)
Zresztą, w pierwszych tygodniach zawiązywania
naszej..., hmm..., przyjaźni, jeszcze w grudniu 2007
dałam mu na ten temat krótki, aczkolwiek pouczający
wykład, aby pomogło mu to lepiej zaakceptować
całe dobrodziejstwo jego imienia. :)

A zatem - Piotr. Cóż. Skała.
Nieźle, co? ;) Twardziel, typ macho ? :)
Skała - Ziemia - mroczna, nieprzewidywalna siła,
która wydaje się drzemać, a niekiedy wybucha lawą
(lawa, jak wiadomo, jest siłą destrukcyjną,
która jak nieco ostygnie, to ma działanie użyźniające. :)
Skała - Ziemia - siedlisko mrocznych,
nieprzewidywalnych mocy.
Wszystkie ludy modliły się do chtonicznej mocy Ziemi.
Skały do dziś są uważane za amulety (odłamki).
A góry są magiczne. Jak wiadomo.
Od razu lepiej, prawda? ;)
Dałam mu w ten sposób do zrozumienia,
że zawsze mogło być gorzej... ;)
Ponadto zaoferowałam się, że zrobię dla niego
listę imion, które mają w swym znaczeniu noc i mrok. :)
To tak, na wszelki wypadek, gdyby nadal
nie był zadowolony ze swego imienia,
aby mógł sobie coś wybrać odpowiedniego... :)
Bo w końcu to taki mroczny człowiek,
o czym dopiero później, na wiosnę,
a zwłaszcza latem, miałam się w... pełni przekonać. :)
No i w sumie za jakiś czas, rzeczywiście zaoferowałam mu
spory wybór, moim zdaniem, odpowiednich imion dla niego.
Było to wiosną 2008, kiedy przygotowywał się
do bierzmowania i w związku z tym zastanawiał się
nad wyborem imienia swego patrona. ;)
Zaproponowałam mu wówczas Melchiora,
jako że to prawie jak... Melkor,
który był... upadłym aniołem,
z domieszką zła od prawie początku... ;)
Ale za jakiś czas, przestraszyłam się trochę
i próbowałam go odwieźć od tego pomysłu,
podsuwając mu inne atrakcyjne imiona.
Pomyślałam wtedy, że to... będzie jego imię.
Trzecie, bo trzecie, ale jednak jego imię.
A imię jest czymś ważnym i bardzo osobistym,
dlatego trochę mi głupio było, że się wtrąciłam,
i prosiłam, aby przemyślał to jeszcze wiele razy.
No bo w końcu taki Tolkien często dawał do zrozumienia,
a w starszym wieku wypowiadał się wprost, że świat
przez niego opisany nie pochodzi tylko z jego wyobraźni...
Czytałam gdzieś, nie pamiętam, że on uważał, że to jest jakiś
przekaz możliwej, bardzo odległej przeszłości, jakieś obrazy,
strzępy informacji, które on - wyobrażając sobie
- w rzeczywistości przypomina lub odtwarza.
Potrafię w to uwierzyć. Naprawdę...
Ostatecznie, co my naprawdę wiemy o przeszłości?
I dlatego napisałam mu, by jednak nie brał tego imienia...
No, bo co jeśli... Morgoth istnieje...?
I dotknie go palcem z powodu... imienia ?
Wolałam nie ryzykować i nie brać za to odpowiedzialności...
Długo się jeszcze zastanawiałam, co by do niego pasowało
i koniec końców, doszłam do wniosku, że imię Andrzej,
które miesiąc wcześniej proponowałam jego bratu Wojtkowi.
Ostatecznie to też imię ich ojca, więc nawet jeśli wybraliby
takie same, nie powinno ich to zniechęcać,
przecież już dawno nie są nierozłączni... :)
Ale przede wszystkim chodzi o znaczenie:
zarówno człowiek, jak i mężczyzna,
czyli ich... kwintesencja.
Gdybym była facetem,
sama chciałabym mieć tak na imię,
bo jak mawiał mój tata:
"cyraneczka nie ptak, kobita nie człowiek"...