ecce monstrum biforme vorat omnes quos labirinthus implicat: infernum hic notat

czwartek, 10 maja 2012

LATAJĄCE TALERZE...

(3 LATA TEMU)

Uwielbiam czytać książki.
Nierzadko robię to przy jedzeniu... ;)
Mam tak już od najmłodszych lat,
bo po pierwsze - zawsze byłam niejadkiem
i w ten sposób udawało mi się zapomnieć
o tym co na talerzu, zwłaszcza gdy było to mięso;
a po drugie - odkąd pamiętam, to u nas w domu
przy stole każdy siedział ze swoją książką...,
a już na pewno ja i mój brat Szymon... ;)
I dobrze, bo i tak nie byłoby o czym gadać. :)
Dlatego też, każdy z nas najchętniej zamykał się
we własnym pokoju i zatapiał w swojej lekturze. :)
Choć bardzo lubię pochłaniać wszelkie literki
- może to być nawet etykieta na słoiku
z musztardą lub dżemem - to najbardziej
lubię fantasy, natomiast nie lubię sf.
Zraziłam się w dzieciństwie jakimś dziełem Lema
i niestety nie starałam się tego przełamać.
Choć może nie do końca, bo kiedy w zeszłym roku
jeden z moich ulubionych uczniów wjechał mi na ambicję,
pożyczyłam "Bajki robotów", z myślą, że może to przejrzę
czy by dla Janka nie było, ale nie, zdecydowanie.
Dawno się tak nie męczyłam przy żadnej książce.
Miałam identyczne odczucie, jak wtedy,
gdy czytałam to po raz pierwszy, mając lat 10.
Obcość i jeszcze raz obcość.
Nie mogę znieść tej techniczno-ścisłej konwencji,
pełnej jakichś kwarców i jakiejś galarety.
Moi przyjaciele od dawna już o tym wiedzą,
bo nie raz wymienialiśmy na ten temat poglądy...
Cóż, jako typ blondynki-idiotki nie lubię literatury,
gdzie jest dużo techniki, wynalazków
i przestrzeni kosmicznej...

Wracając jednak na ziemię muszę przyznać,
że ostatnio i tu, u nas, mieliśmy mały kosmos. ;)
A ściślej mówiąc - latający talerz... ;)
Zaczęło się od tego, że Szymon w pierwszy
majowy weekend zostawił mojej mamie
pod opiekę swojego rocznego syna.
W piątek wieczorem wysłaliśmy Janka do ojca,
aby skłonił go do wydania nam śrub do łóżeczka,
w którym dawniej sypiały nasze dzieci.
Chcieliśmy je złożyć dla małego Tymka,
bo konstrukcję mebla mieliśmy,
brakowało tylko tych śrub...
Niestety po dłuższej chwili Janek wrócił
z niczym, bo podobno ojciec nie potrafił
przypomnieć sobie, gdzie one są...
Ale my i tak byliśmy pewni, że specjalnie,
złośliwie nie chciał nam ich dać...
Następnego dnia zawołał przez drzwi Janka,
który po chwili wrócił z talerzem,
na którym swego czasu zaniósł ojcu
kawałek urodzinowego torta,
oraz kompletem odnalezionych śrub.
Ucieszyłam się, ale moja mama,
która odebrała od Janka tylko talerz,
miała zdecydowanie inne nastawienie...
Wyraźnie nabuzowana powiedziała wnukowi,
żeby odniósł je z powrotem ojcu i powiedział...,
ni mniej, ni więcej, tylko by jego tatuś...

wsadził sobie te wszystkie śruby w... dupę...! ;)
Kiedy powtórzyła te słowa do Janka po raz trzeci,
ten oszołom, który najwyraźniej to słyszał,
bo mamusia dosyć głośno wyrażała się,
zza drzwi odpowiedział jej, że bardzo ładnie
wychowuje jego dziecko, i że dziękuje,
ale gdyby jej miało to sprawić przyjemność,
to niech sama sobie je tam włoży... ;)
Dla mojej mamy było to już zdecydowanie za wiele...
Niewiele myśląc wybiegła przed dom i.., che, che..,
z impetem dupnęła przyniesionym przez Janka
talerzem wprost na schody prowadzące
do naszego dawnego mieszkania... ;)
Po paru godzinach, gdy jej trochę przeszło,
a zauważyła, że ten świr nie raczył uprzątnąć
kawałków z rozbitego talerza - sama je pozbierała.
Pewnie stresuje się i wkurza, że jej ukochany syn Szymon
będzie jednak miał sprawę w Sądzie, wkrótce rozprawa...
Zresztą ona sama będzie miała niedługo własną
- w związku z eksmisją naszego lokatora.
Już drugą, ale tym razem z przesłuchaniem świadków.
Tak, wiem. Nie wspomniałam o pierwszej...,
ale w potoku własnych wizyt sądowych kompletnie
o niej zapomniałam, bo miała miejsce dzień
przed pierwszą rozprawą dotyczącą znęcania,
na której też zeznawała moja mama...
Co prawda na pierwszym posiedzeniu Sądu
w sprawie eksmisji była wraz z zięciem
przesłuchiwana tylko informacyjnie,
ale mogła się bardziej... postarać.   >>>
Dobrze, że na mojej sprawie, następnego dnia,
wykazała się trochę większą weną... ;)
Ale jeszcze nic straconego, bo właściwe zeznania
dopiero przed nią i może jeszcze wszystko naprawić... ;)
W sumie, to już cokolwiek nadrobiła, wnosząc za parę dni
jako dowód akt oskarżenia i śliczne opinie biegłych... :)
Myślę, że jej pomogą, o czym sama mogłam się przekonać,
składając to samo do sprawy nękania nas SMS-ami...
Po tym niedawnym sukcesie sądowym postanowiłam
szybko i skutecznie działać, dlatego, właśnie co
wniosłam akt i opinie do... sprawy rozwodowej. :)
Przecież taki wspaniały prezent od cioci Krysi
i jej przyjaciół nie może się marnować... ;)
Wszak akt oskarżenia i opinie psychologiczne
tego świra - zaserwowane przez Prokuraturę
- to nasza ulubiona przystawka... ;)