ecce monstrum biforme vorat omnes quos labirinthus implicat: infernum hic notat

niedziela, 26 sierpnia 2012

CHWYTEM OFIARY...

(3 LATA TEMU)

Od wczoraj moja mama i ja
mamy nieco lepsze humory... :)
To za sprawą wyroku, który zapadł
na ostatniej rozprawie w sprawie
eksmisji naszego lokatora zza ściany... :)
Sąd nakazał mu opuścić mieszkanie... ;)
Co prawda sędzia uświadomiła mamie,
że taki wyrok to jeszcze nie wszystko,
bo musi znaleźć mu lokum zastępcze,
o ile sam się nie wyniesie...
Ale na razie nie martwimy się tym;
pewnie coś wymyślimy, jakby co... ;)


Wczoraj na rozprawie robiłam za wsparcie
dla mamy, która miała składać zeznania. ;)
Myślę, że poradziła sobie doskonale.
To pewnie dlatego, że po prostu odegrała
swoją najdoskonalszą rolę - ofiary losu... ;)
Zawsze jej to dobrze wychodziło, a odkąd
ostatnimi czasy zbliżyłyśmy się do siebie,
przekonuję się, że nie jest to takie złe... :)
Dawniej mnie to denerwowało i wstydziłam się,
gdy mama kazała mi grać rolę sierotki, aby coś uzyskać,
chociażby takie miejsce w akademiku na studiach...
Ale teraz na wiele spraw spoglądam zupełnie inaczej. ;)
Bowiem chwyt na biedną ofiarę jest bardzo skuteczny,
zwłaszcza, gdy się gra na czyichś uczuciach... ;)
Wystarczy wtedy tylko pociągać właściwe struny. :)


Dlatego zaczęła od swojej tradycyjnej już... legendy,
jak to, jako pozostawiona sama sobie wdowa
musiała własnymi siłami kończyć budowę domu
i spłacać zaciągnięte kredyty... ;)
Po prostu - taka..., hmm..., dzielna ofiara... ;)
Tylko wtajemniczeni wiedzą, że do nowego domu
sporo dołożyła się moja babcia, a po śmierci taty
została w całości zwolniona ze spłaty zaciągniętej
przez niego na ten cel zakładowej pożyczki... ;)
Nie wspominając już o tym, że kiedy na przełomie
lat 80. i 90. pogalopowała inflacja, raty kredytu
stały się śmiesznie niskie i mama spłaciła je
bez problemu i to, że tak powiem, hurtem... ;)
A co zaś do wykończenia domu, to sporo prac wykonali
i to nieodpłatnie, znajomi i przyjaciele mojego taty.
Ale mama i tak zawsze lubiła wspominać, jak to,

jako ten "babochłop", uprawiała alpinizm malując komin...
Teraz tego nie powiedziała, ale może to i dobrze... ;)
Za to wspomniała o naszej chorej cioci Danusi,
którą od niedawna zabiera do nas na weekendy,
bo jej stan jest poważny, a przecież...
ma obiecane po niej mieszkanie w spadku... ;)
Nie omieszkała również odpowiednio udramatyzować,
że w połowie lata przez około pół godziny, kiedy było
jeszcze widno, nie miała w domu prądu, bo pewnie
wywaliło korki, ale lepiej było zwalić na lokatora
i wezwać Policję, bo kto by się do niego fatygował... ;)
Tak więc, mama z dużym wyczuciem sytuacji,
a zwłaszcza potrzeby chwili, wspięła się...
na szczyty ofiarnej..., che che, wirtuozerii... ;)


Ponadto mama unaoczniła także, jak bardzo wszyscy
czujemy się zagrożeni, ze strony tego świra,
który parkując u sąsiada spoglądał w naszą stronę.
Dlatego niedawno rozciągnęliśmy wzdłuż ogrodzenia
wiklinowy płotek, bo nie chcemy, żeby nas widział... :)
Ale mama nadal denerwuje się, gdy ten oszołom czasem
zajedzie rowerem trochę głębiej w podwórko...
Niby rozgląda się za dziećmi, ale my i tak wiemy swoje
- podgląda nas i chce wszystko wiedzieć o naszym życiu...
Poza tym ta... muzyka - wcześniej... mamie raczej
podobało się, gdy puszczał ją głośniej dzieciom
szalał z nimi i wygłupiał się, nawet przy niej...
Na szczęście mama tego... nie pamięta... ;)
No i nawet Vivaldii już się jej nie podoba... ;)


Zresztą, najlepiej samemu przeczytać protokół...
Nawet to, co miał do powiedzenia nasz współlokator,
który, jak to moja mamusia ładnie ujęła, nie chciał zostać,
zaraz po mojej ucieczce, che che..., "przyjacielem rodziny"...
Doprawdy, tylko parę stron, ale za to ile treści... ;)   >>>

środa, 15 sierpnia 2012

IMAGO MUNDI...














Istotą rzeczywistości jest sens.
Co nie ma sensu, nie jest dla nas rzeczywiste.
Każdy fragment rzeczywistości żyje dzięki temu,
że ma udział w jakimś sensie uniwersalnym.

(Bruno Schulz, Mityzacja rzeczywistości)


Wybuch psychozy byłby zatem wyzwoleniem
tej części własnego świata, która została brutalnie
wyrzucona ze świadomości przez poczucie rzeczywistości.
I realność tego wyklętego świata jest w psychozie tym większa,
im większa była rozpiętość między nim a światem realnym.
(...) Presja otaczającej rzeczywistości nie działa już redukująco
na świat marzeń, gdyż poczucie rzeczywistości przesuwa się
ze świata zewnętrznego na świat wewnętrzny,
dzięki czemu rzeczywiste staje się to,
co wewnątrz, a nie to, co na zewnątrz.

Trzeba bowiem mówić o „światach",
a nie „świecie" schizofrenicznym,
gdyż w odróżnieniu od naszego społecznie

zaakceptowanego świata tyle jest „światów"
schizofrenicznych, ilu jest schizofreników.
A skoro te „światy" są projekcją własnej osobowości,

to im bogatsza osobowość, im większa fantazja,
tym świat staje się bardziej niezwykły i poetycki.

 Można zadać pytanie, czy plastyczny obraz świata,
jaki stwarza artysta w schizofrenii, a więc obraz świata
jego wewnętrznych przeżyć, jest „chory", patologiczny,
czy też jest on swoistym, zobiektywizowanym
„portretem psychologicznym"...


Wydaje się, że dalsze badania nad schizofrenią będą musiały
między innymi opierać się na dyscyplinach z pogranicza psychiatrii,
sięgać do historii i teorii języka, historii kultury, etnologii itp.


(Antoni Kępiński, Schizofrenia)


...czyli HEBEFRENICZNY KOMIZM...   >>>

wtorek, 14 sierpnia 2012

NIESPODZIEWANY ZGRZYT...

(3 LATA TEMU)

Cholera mnie bierze i szlag mnie trafia.
Naprawdę, tego się nie spodziewałam...
A tak pięknie się już wszystko układało.
Nawet usłużny szwagier Tom zawiózł mnie
dzisiaj do Tarnowa na... rozprawę apelacyjną;
chodzi o sprawę nękania nas przez tego oszołoma
za pośrednictwem SMS-ów. Byłam dobrej myśli...
Co prawda przed samą rozprawą musiałam
hmm, będę niedyskretna, biegać co rusz...
do kibelka, bo mimo wszystko stres robił swoje,
ale poza tym czułam się dobrze i raczej byłam
optymistycznie nastawiona do mającego
nastąpić za niedługo upragnionego werdyktu...
Zwłaszcza, że kilka dni wcześniej podziałałam
i wniosłam dodatkowe..., mocne dowody. ;)
Przede wszystkim odpis nieprawomocnego wyroku,
skazującego tego świra za znęcanie się nad nami,
w uzasadnieniu którego najbardziej obiektywnym
- zdaniem Sądu - dowodem winy były te SMS-y.
Do tego dorzuciłam jeszcze parę SMS-ów
z ostatniego czasu, bo zdarzyło mu się
niekiedy coś mi przysłać, różne głupoty,
w tym fragmenty jakichś piosenek...
Przy okazji, za pośrednictwem adwokata,
złożyłam też do sprawy rozwodowej
wydruki mojej korespondencji e-mail
z jego siostrami, jako dowód...,
że... je informowałam o tym dlaczego...
od niego uciekłam, więc muszą wiedzieć,
a nie opowiadać takie herezje,
jak na ostatniej rozprawie...
Że nadal nie znają powodu... ;)
Tak więc wszystko szło jak najlepiej - pomyślnie.
A tutaj, dziś, takie zaskoczenie, taki afront...
Sąd uznał jego apelację za zasadną
i uniewinnił go od wszystkich zarzucanych
mu czynów, uznając że nie stanowią one
żadnego wykroczenia ani przestępstwa...
Jak to usłyszałam, to prawie się poryczałam,
choć w normalnych warunkach emocjonalnych,
to najchętniej rozszarpałabym tego sędziego.
Próbowałam więc protestować, że mój mąż
to przecież bardzo inteligentny człowiek
i sam umie sobie napisać apelację...
Co nie zmienia faktu, że czuję się
przez niego nękana i zagrożona...
Poza tym - został niedawno skazany
za znęcanie się nade mną i synem...
Na niewiele się jednak zdały te wszystkie
moje protesty..., bo wyrok już zapadł.
Uniewinniony zaś, po prostu, bezczelnie
wyszedł z sali... w połowie moich gorzkich żali...
Wcale nie czekał aż skończę..., a sędzia
nie dał rady przerwać mojego monologu...
Dlatego też jestem strasznie dziś wściekła,
tym bardziej, że w tej sytuacji sprawa jego znęcania
także już nie jest taka... oczywista, zwłaszcza,
że uzasadnienie w tamtym wyroku jest... jakie jest,
a ten świr się od niego również odwołał...
Jakby tego było mało, to dzieci wróciły wczoraj
z kilkudniowego wyjazdu z ojcem bardzo zadowolone.
Opowiadały o jakimś skansenie, zoo, basenie itd.
Wcale mi się to nie podoba i myślę, że za dobra jestem.
Dość tego! Muszę to chyba zacząć zmieniać.
Zwłaszcza po tym dzisiejszym wyroku...   >>>

wtorek, 7 sierpnia 2012

SIERPNIOWY JUBEL...














(3 LATA TEMU)

Półmetek wakacji mamy wprawdzie już za sobą,
ale wciąż jest gorąco i nadal mamy dobrą zabawę
z zakręcaniem wody naszemu współlokatorowi.
Tak więc, czasem ją ma, a czasem nie... ;)
A najczęściej, tylko tak aby biedak z pragnienia
nam nie umarł i co najwyżej uzbierało mu się
w spłuczce przy kibelku..., che che... ;)
Ale o prysznicu czy praniu może zapomnieć,
tym bardziej, że przy takim, hmm, ciśnieniu,
a w zasadzie jego braku - piec zagrzewający wodę
po prostu mu się nie włączy... ;) Urocze, prawda? ;)
Raz nawet z tego powodu przyjechała policja.
Okazało się, że ten oszołom nie tylko chciał
mieć wodę, ale także znać odczyt z wodomierzy,
aby uregulować płatności za nią..., che che... ;)
Ale nic z tego, mama twarda była, nawet policjanta
nie wpuściła do domu, aby ten spisał stan z licznika.
Funkcjonariusz zaproponował jej takie rozwiązanie,
bo mu powiedziała, że tego świra nie wpuści do domu,
w którym... udzieliła schronienia swojej córce i wnukom. :)
Oczywiście, schronienia przed despotą, a nie deszczem... ;)
Tak więc, na nic się to wszystko zdało naszemu oszołomowi,
bo ani moja mamusia nie chce, aby jej płacił za wodę,
ani policjanci nie kwapili się do przepychanek z nią. ;)

Nie tak dawno to ona wezwała policję, bo kiedy wróciła
z miasta okazało się, że nie ma w domu prądu.
Od razu pomyślała, że to sprawka tego oszołoma,
bo bezpieczniki elektryczne są akurat u niego
i pewnie specjalnie jej wyłączył w odwecie za wodę.
Przyjechali mundurowi i zaraz prąd wrócił,
gdy tylko udali się do mieszkania u niego...
Ale musielibyście widzieć zdziwioną minę, che che...,
naszego lokatora, kiedy zapukali do niego policjanci.
Chociaż oni nie mieli lepszej, kiedy od niego wychodzili... ;)

Teraz w sierpniu innych atrakcji też nam nie zabraknie... ;)
Ostatnio przyszły zawiadomienia o kolejnych terminach,
tak więc oprócz rozprawy apelacyjnej w sprawie o SMS-y
czeka nas jeszcze eksmisyjna, no i odwoławcza odnośnie

znęcania się, ale ta już w pierwszej połowie września.
Wczoraj natomiast mieliśmy kolejną rozprawę rozwodową.
Zeznawała ciocia Krysia, mój brat Szymon z żoną Magdą,
a ponadto siostry tego oszołoma i ich mężowie.
W sumie, to taka prawie powtórka z rozprawy karnej...
Z tym, że trochę mniejszy stres dla moich świadków.
Może poza chwilami, kiedy ten świr miał zadawać pytania,
bo nigdy nie było do końca wiadomo z czym wyjedzie,
a nie zawsze jest łatwo, a zarazem dobrze improwizować... ;)
Może z tych właśnie emocji Szymon odezwał się

do sędzi prowadzącej rozprawę per pani,
za co został przez nią dosyć ostro zbesztany
oraz pouczony, że ma się zwracać "Wysoki Sądzie",
bo - jak mu powiedziała - jest ich tam troje,
a nie tylko ona jedna, sama..., che che... :)
Ale czy ja wiem..? Wprawdzie, na rozprawie rozwodowej,
oprócz naszej, wyraźnie krewkiej, sędzi zawodowej
są zawsze po jej bokach dwa przysypiające... wazony,
to znaczy... ławnicy, bo tak się ich chyba fachowo nazywa... ;)
Za każdym razem są inni, ale i tak jakby ich nie było,
więc w sumie, Szymon mógł ich nie zauważyć... ;)
Z drugiej strony, rozprawa rozpoczęła się

z godzinnym poślizgiem, bo właśnie ławnicy przyspali,
więc w końcu pewnie byli..., przynajmniej ciałem... ;)
Ale mniejsza o to, i tak myślę, że nie było źle... :)
Nie tylko Szymon sobie poradził, w pełni... reżysersko,

ale i ciocia Krysia stanęła na wysokości zadania... ;)
Naprawdę..., dała radę... :) Jestem pełna podziwu... ;)
Dowiedziałam się przy tej okazji, iż bywała z nami
na obiadach, które biedny Janek ciągle rozlewał,
aby jego ojciec mógł powyzywać go... jej słowami... ;)
Nie wspominając już o sposobie, w jaki mój mąż
komplementował mnie w trakcie organizowanych
przez ciocię Krysię imienin..., che che... ;)
Ale dość o tym, najlepiej przeczytać w całości,
zwłaszcza odpowiedzi na pytania pozwanego... ;)   >>>


Po rozprawie okazało się, że ten oszołom
przyjechał ze swoimi siostrami i szwagrami
do domu mojej mamy, tzn. do mieszkania,
które ciągle, wbrew jej woli, zajmuje.
Jakby tego było mało, udało mu się skutecznie,
w trakcie ich wizyty, zwabić do siebie Lenkę,
która uparła się i została z nim na noc.
Pierwszy raz, odkąd od niego uciekłam.
Wcale mi się to nie podoba, bo nie lubię
kiedy dzieci są... poza mną, a zwłaszcza z nim.
Ale nie miałam wczoraj siły z nią się kłócić
i dla świętego spokoju odpuściłam...
Przecież Jankowi też kiedyś pozwoliłam
i to chyba ze dwa razy nawet..., ale dawno. :)
Więc niech ma, bo muszę być sprawiedliwa. ;)
No ale, wracając do tych gości, to zmogłam się,
i w końcu poszłam tam na małą chwilę...
Chciałam zrobić dobre wrażenie i powiedzieć im,
że wcale nie utrudniam ojcu kontaktów z dziećmi,
i jak chce to może je gdzieś zabrać na wakacje... ;)
A on od razu, chociaż starałam się nie dopuścić
go do głosu, że w takim razie zabiera dzieci
w najbliższą sobotę na kilka dni do nich...
Cóż, słowo się rzekło, a i Lenka się rozochociła,
więc pewnie mu pozwolę, zwłaszcza, że kiedy Janek
się o tym dowie, to też będzie chciał..., ehhh...
A może to i dobrze, odsapnę trochę i będę miała
więcej czasu na przygotowanie papierków sądowych

- różnych protestów, dowodów, SMS-ów i tak dalej... ;)
Bo pierwsza apelacyjna już w przyszłym tygodniu. ;)
A właśnie, jak już tam stałam w korytarzu,

bo nie miałam zamiaru siedzieć z nimi,
to próbowałam im wygarnąć, że jak to mogą
nie wiedzieć dlaczego od niego odeszłam...
Przecież wszystko im już dawno w mailu

i załącznikach napisałam. Całą prawdę o nas... ;)
Wkurzyłam się, że takie rzeczy opowiadają w Sądzie...
Jak to, nie wiedzą? Przecież napisałam im dokładnie

to samo, co opowiadam mojej rodzinie,
która jakoś nie ma z tym problemu...
Dlatego, jak tylko wyszłam z tamtego mieszkania
to zaraz, jeszcze raz wysłałam im maila z moim

zawiadomieniem do Prokuratury,
żeby w końcu wiedzieli, do cholery..!
Przy okazji odświeżyłam im odpowiednio
trochę aktualności z mojego życia... ;)   >>>

Co do Janka, to wraca dzisiaj z Krakowa.
Przez kilka dni był na wakacyjnym obozie,
który zasponsorowałam mu z Szymonem... ;)
Uczył się tam robić roboty z klocków... ;)
Takie sterowane, więc super sprawa... :)
W końcu roboty to jego pasja,
więc należy to wykorzystać... ;)

Ostatnio byliśmy też w trójkę u Magdy,
gdzie oprócz ponownego zaliczania
miejsc poznanych w poprzednie lata,
obchodziłam z Lenką urodziny... :)
Jej tatusiowi najwyraźniej żal się zrobiło,
że nie mógł z córeczką spędzić jej czwartych urodzin,
bo dzień po naszym powrocie, czyli w ostatnią niedzielę
zwabił Lenkę i Janka do siebie, na jakiegoś torta, itd.
Pozwolilam im do południa, bo na wieczór zaplanowaliśmy
naszą własną imprezę urodzinową w szerokim gronie

rodzinnym, czyli w tradycyjnym już składzie,
tak jak to było wcześniej u Janka.
A że teraz impreza była podwójna, bo jubilatki dwie,
to i potrwała trochę, przeciągając się przy grillu
i nie tylko... ;) do późnych godzin wieczornych. :)
Całe towarzystwo tak się świetnie i wesoło bawiło,
że pewnie śpiewy było słychać na pół wsi... :)
Oczywiście prym wiodła, niezastąpiona ciocia Krysia,
która wyraźnie prorokowała i nie żałowała głosu,

zwłaszcza przy słowach znanej piosenki:
"Niech żyje wolność, wolność i swoboda..." ;)
Przyznam szczerze, byłam nieco zażenowana

z tego powodu, bo tak hucznie wyprawianych urodzin
na moją cześć, jak stara jestem... nie pamiętam... ;)