ecce monstrum biforme vorat omnes quos labirinthus implicat: infernum hic notat

środa, 2 listopada 2011

MEMENTO MORI...











Bardzo lubię cmentarze. Dobrze mnie nastrajają.
Zwłaszcza ten nasz... Z mrocznym "Czorcieńcem" po sąsiedzku...
Podobno przed wiekami pławiono tam czarownice... :)
Może właśnie dlatego tak go lubię, bo sama często czuję się
jak stara wiedźma... ;) Tu odpoczywam, znajduję spokój i ciszę,
a odkąd mam Piotra, także inne wrażenia... ;)
Czuję się tu swojsko i w doborowym towarzystwie... ;)
Tak, jak zamieszkujący tu wioskowy grabarz Tadeusz
- główny bohater mojej "tfurczości" w postaci "Wieka".
Mam z nim silną więź. Może kiedyś opowiem o nim.

Ale nie o tym dziś chciałam.
Zaduszki przywodzą mi na myśl tych,
którzy byli ważni w moim życiu, a już odeszli...
i spoczywają tu... na cmentarzu.

Na przykład mój tata...
Był kimś, kto patrzył na mnie i słuchał mnie,
a nie tylko jak na fajne dziecko, które ma być zawsze
posłuszne - jak moja mama, pedagog z powołania...
Był raczej podobny do mnie, powiedział co miał
do powiedzenia i tyle, no i szybko umarł,
a mama to go prawie apoteozowała...
Ale wtedy, kiedy umarł to runął cały mój świat,
a odbudowa normalnego życia dużo mnie kosztowała.
Zwłaszcza, że mama wpadła w długą depresję
i przez następny rok, a nawet dłużej, musiałam
nie tylko radzić sobie sama, ale także zaopiekować się
młodszym rodzeństwem...

Albo wujek Romek, brat mojej mamy, najstarszy z jej rodzeństwa.
To właśnie z nim kojarzy mi się najwcześniejsze dzieciństwo.
Jak miałam 2-3 lata mama zostawiała mnie pod jego opieką.
Sama zaś chodziła do pracy, jeździła na jakies szkolenia, itp...
Wujek miał czas. Nie miał własnej rodziny, myśmy nią byli...
Przypuszczam, że był już wtedy na rencie, bo chorował na epilepsję,
czy coś w tym rodzaju... Pod koniec życia pogorszyło mu się nieco,
bo ponoć miał jakieś zwidy i podpalał różne rzeczy...
Mama tak mówiła, bo ja wtedy byłam w Krakowie na studiach.
Ale te najwcześniejsze obrazy w mojej pamięci związane są właśnie
z jego osobą, a nie z mamą. Gdy dawno temu opowiadałam mężowi,
że pamiętam cokolwiek z tego okresu, to dziwił się, że mam aż tak wczesne wspomnienia. Niby nic konkretnego.Takie zwyczajne, miłe, pozytywne odczucia. Poza jednym... 
Zaraz po tym, jak wujek Romek zmarł w 1998,
nie wiedzieć czemu, przypomniałam sobie sytuację,
w której... Trudno mi pisać o tym...
Po prostu... ...obnażył się przede mną...
Ten odblask pamięci był wówczas dla mnie dużym przeżyciem.
Ogromnym zaskoczeniem i prawdziwym szokiem...
Przed oczami pojawiła mi się dokładna sceneria pokoju
z tamtych wczesnych lat, z detalami, jakby to było wczoraj.
Nie wiem, czy miałam tego świadomość kiedykolwiek wcześniej.
Pierwszy dowiedział się o tym mój mąż, był zaskoczony,
bardzo mi współczuł. Za parę dni opowiedziałam to mojej mamie.
Przyjęła wszystko z niedowierzaniem, pewnym obruszeniem
i typową dla siebie... obojętnością. Podobnie zresztą, jak niecały
miesiąc później, kiedy po raz pierwszy radośnie wyznałam jej,
że jestem w ciąży... Zdobyła się wówczas jedynie na skwitowanie, że "narozrabialiśmy jak pijane króliki"... Mogłam się była tego spodziewać po niej... Przecież w każdym ważnym, czy trudnym momencie mojego życia, stawała na wysokości zadania... Oczywiście po swojemu...
Ale wracając do tego zaskakującego dla mnie odkrycia - już nikomu innemu o tym nie mówiłam i nigdy więcej nie poruszaliśmy tego tematu. Trochę mnie  to wszystko wtedy zaniepokoiło. Nie mam pojęcia
czy wujek mógł mnie skrzywdzić jeszcze w jakiś inny sposób...
Mam nadzieję, wierzę i myślę, że nie. Chyba...
Przecież także później opiekował się moim rodzeństwem i kuzynkami...
No ale to właśnie mnie, jako pierwszą i najstarszą, kochał najbardziej...
Był mi bardzo bliski. Później, gdy byłam już starsza, lubiłam chodzić
w jego kurtkach, podobnie jak w koszulach po tacie...
Przy tej okazji nasunęło mi się parę refleksji...
Może to wszystko ma jakiś związek z tym,
że nigdy nie czułam się w pełni kobietą.
Powiem więcej, częściej czułam się facetem...
No i ten mój dziwny, nieuleczalny dziecięcy reumatyzm...,
który zaczął mnie opuszczać, kiedy poznałam męża...
Zdaje się, że całkiem ustał właśnie wtedy, jak sobie
przypomniałam tą zapomnianą historię i opowiedziałam o niej...
Albo mój skrajnie ambiwalentny stosunek... do seksu,
o którym podobno zdecydowanie za dużo mówię... ;)
No właśnie, za dużo... :)

Z moim dziadkiem mam mało wspomnień. Byłam jeszcze mała,
kiedy umarł. Kojarzę go przede wszystkim z osobą staruszka,
który większość czasu drzemie na zapiecku w starym domu...
Był dużo starszy od mojej babci. Mama mało mi o nim opowiadała...
Parę anegdotek i kilka jego powiedzonek. Nie przypominam sobie,
by miała jakieś dobre wspomnienia z jego osobą.
Podejrzewam, że raczej niewiele znaczył w jej życiu...

Większość z tego, co wiem o dziadku, znam z opowieści babci.
Zawsze bardzo lubiłyśmy sobie razem poplotkować... :)
Ją doskonale pamiętam. Była dosyć charyzmatyczną osobą,
ale w przeciwieństwie do mojej mamy, która ciągle
"darła z nią koty", ja dobrze się z nią dogadywałam.
Babcia bardzo polubiła też mojego przyszłego męża
i zupełnie inaczej niż mama - ogromnie ucieszyła się
na wiadomość o tym, że zamierzamy się pobrać.
Niestety, nie doczekała naszego ślubu.
Wkrótce ciężko zachorowała i zmarła...

Jeden cmentarz...,
a ile pogrzebanych wspomnień, uczuć i wrażeń...