ecce monstrum biforme vorat omnes quos labirinthus implicat: infernum hic notat

piątek, 30 listopada 2012

JAWA CZY SEN..?














Dzisiaj będzie coś... niezwykłego... ;)
O pewnej niesamowitej rzeczy, która jakiś czas temu
(gdzieś wiosną 2007) przyśniła się mojej najlepszej
i jedynej przyjaciółce - Magdzie... :) Znacie ją...! :)
Ale myślę, że dzięki temu jeszcze lepiej ją poznacie... ;)
Wprawdzie nie wierzę w przeznaczenie, ani też

w te wszystkie... przepowiednie... i takie tam...,
ale w końcu... co my tak naprawdę wiemy... ;)
Nigdy na pewno nie wiadomo jak jest..., che che... ;)


Otóż śniło się jej wtedy, jak pisała mi w mailu,
że przyjechała do nas na weekend..., gdzie...
Tradycyjnie - miło i leniwie spędzamy czas... ;)
W którymś momencie idę do szafy w przedpokoju,
nie wiem..., żeby coś wyjąć i jej pokazać...
Otwieram drzwi, a z szafy wybiega spora grupa...
małych skrzacików. Są one nieduże, kolorowo ubrane,
w całości pokryte rudo-pomarańczowym futrem.
Są sympatyczne, coś jakby żywe,
nieduże maskotki pluszowe.
Skrzaciki jednak płaczą, histeryzują i lamentują...
Wybiegły z szafy przerażone i w stanie totalnego szoku.
Powtarzały w kółko, że muszą uciekać, że my też

musimy uciekać, ponieważ... obudził się straszliwy potwór,
który nas wszystkich pożre, spali dom...
Jednym słowem - czeka nas wszystkich jakaś makabra...
Podobno usiłowałyśmy razem pocieszać te stworzenia,
że przecież są w domu, że jest bezpiecznie...
i nie ma się czego bać... One jednak patrzyły na nas
z jakimś niedowierzaniem i politowaniem.

Nie byłyśmy w stanie ich uspokoić...
Wytaszczyły z szafy walizki i rozbiegły się
po domu szukać kryjówek, a my zajęliśmy się
przyjemnym spędzaniem czasu... :)
Oczywiście obecność skrzacików była dla nas
czymś normalnym i naturalnym, nie zdziwiła nas
w najmniejszym nawet stopniu... ;)
Następnego dnia szafa... rozpadła się na kawałki
i... wyszedł z niej potwór - ogromna, żółtawa czaszka,
przypominająca kształtem dynię, z kawałkami brązowej,
pomarszczonej skóry poprzyklejanej w różnych miejscach,
poruszająca się na... słoniowych nogach.
Potwór miał błyszczące oczy, którymi mógł podpalić
co tylko zechciał. Ryczał i rozwalał wszystko,
gonił każdego, kogo tylko zobaczył... ;)
Byliśmy straszliwie przerażeni...
Skrzaciki w niczym nie przesadziły...
Nie było wiadomo, kogo i co ratować najpierw.
Lenka uciekała na oślep i krzyczała,
jak tylko ten potwór się zbliżał... ;)
Nie było sposobu, żeby wytłumaczyć jej,
że takie zachowanie jeszcze bardziej go prowokuje.
Wreszcie dzięki jakiemuś pomysłowi Janka
udało się potwora wysłać do ogródka... :)
Krążył jednak wokół domu podpalając ściany,
zaglądał przez okna do środka...,
bo chciał się do nas dostać... ;)
Walił w drzwi i ryczał straszliwie... ;)
Byliśmy przerażeni i nikt z nas nie wiedział co robić.
Magda podobno odczuwała tak wielki stres,

przerażenie i grozę, że po prostu nie wiedziała,
jak sobie z tym poradzić...
Ogarnęła ją jakaś dziwna determinacja.
Jej strach był większy, niż mogła znieść.
I wtedy pomyślała, że wszystko jest lepsze,
niż znoszenie tego strachu...
Poszła więc do ogródka z myślą, że zabije tego potwora.
I wiecie co się stało? On zaczął przed nią uciekać. :)
Goniła go wkoło domu, a zachwycone skrzaciki siedziały
na parapetach okien, i krzyczały: tłuczkiem w łeb potwora!
Tłuczkiem w łeb potwora!
Goniła bowiem tę dziwaczną istotę mając w rękach...,
che che..., mój tłuczek do mięsa... I ostatecznie

zabiła potwora..., właśnie tym śmiercionośnym
narzędziem... ;) Zabiła potwora w sposób następujący:
waliła go po głowie tym tłuczkiem, a on...
po prostu... kurczył się... w sobie... aż zniknął... :)
Mamy nadzieję, że... nie wrócił znowu do szafy,
che, che, che...


Tłuczkiem w łeb potwora to, che che...,
bardzo piękne hasło, prawda..? :)
Spodobało mi się. Magdzie też.

I myślę sobie, że może warto je stosować
przy pokonywaniu różnych innych...

rzeczy nie do pokonania..? ;)
W tak zwanym... życiu.., che che... ;)
Ale przyznacie, że było to wszystko bardzo dziwne...
Ale też niezwykle plastyczne.
I niezwykle... sugestywne. ;)
Magda napisała mi wtedy w liście,

że przeżywała wszystkie emocje tak silnie,
jakby to wszystko działo się naprawdę...
A kiedy się obudziła, to nie była do końca pewna,
czy to się jej śniło, czy to czytała, czy to było naprawdę...


Hmm..., patrząc na ten jej sen... pod pewnym kątem... ;)
Teraz...  z perspektywy... ostatnich czterech lat... :)
Wydaje mi się to wszystko jakoś... dziwnie znajome... ;)
Czyżby sen mojej przyjaciółki był... che, che... proroczy..? ;)
Chyba rzeczywiście jest z niej... dobra wróżka... :)
Lepsza niż te wszystkie Katarzynki i Andrzejki...

i ich przepowiednie z laniem wosku do wody...
A może odwrotnie..? ;) Wszystko jedno... :)
Taka... znakomita wieszczka... :) Pytia..?


Może jednak nie będę dalej rozwijać tego tematu,
z którego jakiś nawiedzony psycholog gotów

wyciągnąć jakieś..., che che..., ciekawe wnioski...
i tak samo mądre teorie, czy interpretacje... ;)
W końcu przecież od dawna istnieje tam ta cała...
psychoanaliza... i tym podobne sprawy i historie... :)
Dlatego bezpieczniej będzie zakończyć ten wątek...
może nieco... przekornie - mądrością Talmudu:


Sen, którego nie objaśniamy,
jest jak list, którego nie czytamy.


Ps.
Tarota też sobie dzisiaj raczej... podaruję. ;)
I chociaż pożera mnie... ciekawość - nie postawię.  ;)