ecce monstrum biforme vorat omnes quos labirinthus implicat: infernum hic notat

niedziela, 4 listopada 2012

RODZINNE SPOTKANIE...














(3 LATA TEMU)

Dzisiaj mieliśmy... badania w RODK.
Wyobraźcie sobie, że ten oszołom rano,
jeszcze przed wyjazdem do Tarnowa przysłał mi SMS-a,
w którym pytał się, czy się razem z nim zabierzemy...
Na to, hmm..., rodzinne, jak by nie było, spotkanie... ;)
Dobry żart, prawda? Chociaż kiepski w swej istocie...
Oczywiście nie pojechaliśmy z nim, bo nie zamierzam
już nigdy w życiu nigdzie z nim jechać... ;)
Zawiózł nas mój szwagier Tom, który od ponad roku
stara się jak może, jak tu dogodzić nie tylko
mojej siostrze i mamie, ale również mnie samej... ;)
Na razie chyba chłop wyrabia... ;) Tak mi się wydaje. :)


Badania... che che..., trwały dziś dosyć krótko,
dyrektorka ośrodka już na początku oznajmiła nam,
że będziemy musieli przyjechać tu jeszcze raz...
Z tym, że już bez dzieci, na wywiad i jakieś testy.
Zaprosiła nas do siebie na mały, wprowadzający wykład,
a dzieci zostały z drugą panią w jednym z pokoi...
Już na wstępie poprosiłam, abym mogła być badana
w innym pomieszczeniu, a najlepiej w innym czasie
niż mój mąż, ponieważ bardzo się go boję... ;)
Oczywiście, pozawerbalnie... także starałam się
psychologom to przekazać, dlatego trwożliwie

zerkałam w jego stronę, jednocześnie starannie
unikając jego wzroku oraz fizycznej obecności
w odległości mniejszej niż jeden metr... :)

Kiedy skończyła opowiadać nam te różne dyrdymały,
(np. że ten oszołom zawsze będzie ojcem dzieci,
które to dla prawidłowego rozwoju powinny mieć
swobodny kontakt z obojgiem rodziców),
wyszliśmy do tamtejszego niby przedpokoju.
Tam pani psycholog wyjechała mi z kolejnym tekstem.
Tym razem zapytała czy zabrałam dzieciom coś do picia
i jedzenia, bo z pewnością są już głodne...
Powiedziałam jej, że mam wodę mineralną i... żelki.
Nie wiem dlaczego, ale zrobiła jakąś dziwną minę...
Wtedy ten oszołom, tatuś wielki mi się znalazł,
wyjął z plecaka jakieś soczki w kartonikach i dietetyczne
batoniki śniadaniowe z musli, które zaraz dał dzieciom.
Pani dyrektor jakby odetchnęła z ulgą i poprosiła
szanownego... tatusia wraz z dziećmi do tzw. pokoju zabaw.
Bawiąc się z nimi, spędził tam ponad pół godziny,
a ja w tym czasie miło sobie w przedpokoju plotkowałam
z panią dyrektor, w niemal... rodzinnej atmosferze...

Do pełni szczęścia brakowało tylko... cioci Krysi... ;)
Moja rozmówczyni momentami spoglądała w stronę pokoju
- i może ze trzy razy podeszła do jego otwartych drzwi...
Młodym najwyraźniej spodobała się ta zabawa z tatą

- w końcu rzadka okazja odkąd wywaliliśmy go z mieszkania
- bo niezbyt chętnie chcieli ją przerwać, aż dyrektorka
powiedziała im, że mama za chwilę wychodzi i nie będzie
mogła na nich zbyt długo czekać..., aż łaskawie skończą. ;)
Wtedy przerwali wspólne z tatą sprzątanie zabawek,
a kiedy on finalizował ten... hmm, przyjemny obowiązek,
pośpiesznie i szczęśliwie... zabrałam się z nimi stamtąd. :)

Szwagier mój bowiem, cały czas wiernie czekał na piętrze,
w budynku, gdzie mieści się ta szacowna instytucja. :)
Tak więc, sami widzicie, że było dosyć bezboleśnie... ;)


Aha, jeszcze jedno... ;)
Korzystając z tego, że byłam w Tarnowie,
złożyłam do akt sprawy rozwodowej moje pismo,
w kórym zarzuciłam temu wrednemu świrowi
"manipulowanie biegłymi sądowymi i wpływanie
na pracę Prokuratury w Brzesku oraz RODK w Tarnowie".
To w związku z jego paskudnymi, prowokującymi
i... demaskującymi ciocię Krysię tekstami
w niedawno wniesionym piśmie procesowym.
Zwłaszcza w jego ostatnim akapicie...   >>>