ecce monstrum biforme vorat omnes quos labirinthus implicat: infernum hic notat

sobota, 27 października 2012

SERDECZNY PREZENT...














(3 LATA TEMU)

Dziś moje święto, którego nie obchodzę,
bo jak już kiedyś wspominałam
- nie lubię swojego imienia...,
Nie będę także ukrywać, że dzisiaj

chodzę... okropnie podminowana.
Aż się cała trzęsę ze złości...
Wszystko przez tę przesyłkę pocztową
od tego... cholernego oszołoma...
Tego... w życiu bym się nie spodziewała.
Totalny szok. Wyobraźcie sobie, że otwieram
białą, bąbelkową kopertę..., a w niej co?
Nieduża książeczka - formatu A6, w czarnej,
miękkiej i przyjemnej w dotyku oprawie...
z dziwnie znajomym rysunkiem...
dziurawego i pokieraszowanego serca...
Pod nim jeszcze bardziej znany mi tytuł:
GrafoMania, a niżej... moje imię
i podwójne nazwisko...
Ścięło mnie z nóg...
Otwieram, a tam wszystkie moje wiersze...
(No może nie do końca wszystkie, bo brakowało tych,
z ostatniego czasu, m.in. dwóch napisanych dla Piotra,
które z końcem lipca ubiegłego roku wysłałam mu
e-mailem - natychmiast skasowanym - tuż przed moim
rodzinnym wakacyjnym wyjazdem nad morze.)
A więc otwieram, a tam na 80 stronach 68 moich wierszy,
w tym podzbiór 17 dedykowanych moim dzieciom,
choć przede wszystkim Jankowi...   >>>


Jak on mógł... wydać moje wiersze?!
W pierwszym momencie myślałam, że mnie szlag trafi...
Przecież to jest łamanie moich praw autorskich,
bezprawne posługiwanie się moją prywatną własnością,
ale przede wszystkim dalsze... kontrolowanie mnie
i... znęcanie się psychiczne, gdyż jestem pewna,
że ten świr był świadom, iż poprzez te działania
sprawi mi... dotkliwą przykrość. O nie...

Nie puszczę mu tego płazem...
Wykorzystam to... w Sądzie. Koniecznie.


Gdy tylko trochę ochłonęłam - nie znaczy to,
że się całkiem uspokoiłam... ;) - tuż przed godz. 16
zadzwoniłam do drukarni, w której ten oszołom pracuje
i... na dzień dobry wygarnęłam jego szefowej:
Czy ona wie co jej pracownik wyprawia w jej firmie..?
Co to ma być..? Co to ma znaczyć..? Jak tak można?
Ta sprawa skończy się w Sądzie. To jest moja własność...
A gdzie moje prawa autorskie?.., itp., itd.
Chyba nie bardzo wiedziała o co mi chodzi,
ale i tak po tym telefonie wyraźnie mi ulżyło... ;)
 


Prawdę mówiąc, gdyby nie to, że go... nienawidzę,
to sama książeczka... pewnie podobałaby mi się... ;)
W sumie pokaźny tomik, a nie jakiś tam zeszycik... :)

Jak by nie było, marzyłam o czymś takim... :) Taaak...
Okładka w mojej ulubionej, czarno-czerwonej kolorystyce.
Miła w dotyku - z gatunku tych książek, które z Magdą
nazywamy "książki typu dotknij mnie"... ;)
Przy tym niezwykle leciutka. To chyba kwestia papieru
- niby zwyczajny, ale jakiś taki inny... nie męczy wzroku.

To pewnie sprawa koloru... Nie jest zwyczajnie biały.
Powiedziałabym, że coś między szarym a ecru... ;)
Trochę przypomina kieszonkowe słowniki z Oksfordu

lub wydawnictwa Penguin Books... :)
Kojarzy mi się również ze starymi, pożółkłymi kartkami

zeszytowymi - moimi ulubionymi - na których to najbardziej
uwielbiam pisać..., no może z wyjątkiem komputera... ;)
Na stronach tytułowej i rozdziałowej znajdują się dwa
wczesnodziecięce rysunki Janka - serce i buzia... :)
To samo serce znajduje się także z przodu okładki...
Pomyśleć tylko, że narysował je, kiedy miał... 2 lata. :)

Natomiast z tyłu okładki jest... spirala. Lubię spirale.
Dla mnie są one wizualizacją chaosu i tego,

co ma się w głowie. Chociaż dla mnie spirala
jest symbolem bardzo wielowątkowym...
Oznacza ona czas i to rozumiany w dwie strony:
jako upływający zataczając kręgi, i jako czas po którym
można niejako wrócić do początku, mam tu na myśli
nie tylko archeologię ale przede wszystkim zrozumienie,
co jest ważne. Tak więc zależy, z której strony je rysuję,
mogą one mnie naprowadzić na coś innego.
Fakt, że im bardziej są wizualizacją chaosu we mnie,
tym bardziej uspokaja mnie ich widok...
Nie mówcie tego znajomym psychologom... ;)
Pewnie by wymyślili jakieś mądre teorie. ;)
A tymczasem pewnie jest tak, że im więcej jest to
wizualizacja tego chaosu, ktory mam w sobie,
tym lepiej się czuję w ich towarzystwie...
w swojskim towarzystwie :)

Po prostu, te kręgi mocy są takie przekonujące... :)
Może dlatego, zwłaszcza w liceum, zdarzało mi się
mieć okładki szkolnych zeszytów i książek szczelnie
pokryte spiralami, istne..., che, che..., horror vacui... :)
Dobrze, że miałam wtedy zwyczaj obkładania wszystkiego
kartkami czasopism - zwłaszcza rosyjskich, chyba "Kartinek"
czy coś podobnego - dzięki temu mogłam je bez problemu

często zmieniać i rysować po nich na nowo... :)
Z tego powodu najdłużej przetrwały na okładzinie brulionu,
w którym pisałam moją opowieść..., moją bajkę... :)
Każdą wolną przestrzeń wypełniłam tam śliczną spiralą,
dzięki czemu powstał prawdziwy majstersztyk... ;)
Swoją drogą...,  Magda też lubi rysować...

i patrzeć na... spirale. :) Ale nie wiem czy aż tak... ;)

Wiem, rozgadałam się. Mam z tym często problem,
ale to mnie zawsze uspokaja, a tego mi teraz trzeba. ;)
Dlatego, mimo wszystko, będę kontynuować,
najwyżej nie doczytacie, mówi się trudno... ;)
 
Może jesteście ciekawi, jak to naprawdę było
z tą moją "tfurczością", tą moją grafomanią...
Otóż, odkąd tylko poznałam literki zawsze lubiłam,
wręcz uwielbiałam czytać i książki to był mój świat...
Zawsze dużo czytałam. W tym sporo rzeczy poważnych.
Zwłaszcza dawniej, nie dla mnie wtedy, na pewno...

Na przykład taki Gombrowicz, czy Mrożek...
Mój chrzestny, brat mamy, który jest reżyserem teatralnym,
zarzucał mnie we wczesnej młodości różnymi dziełami...
Więc kiedy byłam mniej więcej w wieku... mojego Piotra, ;)
a nawet wcześniej, to czytałam rzeczy... poważne.
A teraz... mam odwrotne potrzeby... ;)
Demencja starcza czy prawo równowagi ? ;)
W każdym razie książki, a może szerzej: słowo pisane
- to było dla mnie zawsze coś bardzo ważnego.
Dlatego oprócz tego, że dużo czytałam,
to czasem sama również coś pisałam... :)
Tak do szuflady. ;) Różne opowiadania, z których część
dawno już spaliłam, bo wydały mi się beznadziejne. :)
Czasami układałam także różne rymowanki, choć głównie
były to okazjonalne twory - na jakieś akademie szkolne, itp.

Z poważniejszych rzeczy to wymieniłabym tzw. Bajkę,
którą zaczęłam pisać - nie pamiętam już kiedy -
chyba będąc jeszcze nastolatką, w liceum... :)
Później, już na studiach, chwilami kontynuowałam
to moje... dzieło, podobnie jak i po ich ukończeniu.
W tym czasie usiłowałam przepisać tę część

mojej "tfurczości" z grubego zeszytu do komputera,
co okazało się dosyć trudnym zadaniem.
Przepisując bowiem, dokonywałam różnych poprawek,
stylistycznych i innych, które niekiedy przybierały formę

większych przeróbek... Dlatego było to przepisywanie...
"tfurcze"... ;) Stąd szło dosyć wolno... i nie dobrnąwszy
nawet do połowy, z braku czasu przerwałam to
kilka lat temu. W międzyczasie, kiedy byłam na tzw. fali,
spisywałam na luźnych zeszytowych kartkach ciąg dalszy
tej historii i rozwijałam jej różne wątki... :)   >>>


Drugą z większych rzeczy, które piszę, to tzw. Wieko.
Wspominałam już o nim, chyba nie raz... ;)
Są to krótkie opowiadania w duchu mojego...
specyficznego poczucia humoru... ;)
Z założenia ma to być tryptyk, ale póki co,
jestem jeszcze w części pierwszej przy...
pięćdziesiątym którymś opowiadaniu.
Ale, że tak powiem, sprawa jest rozwojowa... ;)
Na szczęście zaczęłam to pisać już na studiach,
od razu na komputerze, a więc na czysto... ;)   >>>


No i wreszcie trzecia, ostatnia część mojej,
powiedzmy... poważnej "tfurczości" pisarskiej
to moje wiersze, czyli tzw. grafomania właściwa... ;)
Moja przygoda z nią zaczęła się gdzieś 9-8 lat temu,
kiedy nie pracowałam jeszcze w szkole, tylko jako,
współredaktor... che, che..., poczytnego miesięcznika
regionalnego i miałam nieco więcej wolnego czasu... :)
Tak, to było gdzieś wtedy, chociaż sama już nie wiem... ;)
Po prostu... pewnego wieczora stałam się poetką... ;)
Wstąpiło we mnie nowe pragnienie, aby się zawrzeć
w kilku słowach... i od razu zaczęły wychodzić ze mnie
najważniejsze sprawy. Coś się wtedy ze mną stało,
bo słowa same zaczęły cisnąć się do palców,
nieomalże z pominięciem głowy... ;)
Przychodziły nagle... i musiałam je chwytać
zanim odpłyną, bojąc się, że w przeciwnym razie
zemszczą się, czyniąc... chaos na dnie duszy...
Tysiące wspomnień podchodziło mi do gardła,
a każde wołało... o wiersz. Doprawdy nie wiedziałam...

kim jestem... I tak mi już chyba zostało... ;)
To co wiedziałam, to to, że dobra jest ta grafomania
choć to tylko jeden z moich światów... ;)
Dlatego też suszyłam wtedy głowę mojemu mężowi,
czy dałoby się jakoś w całości wydać te moje wiersze. :)
Z tej racji, początkiem 2002 roku przygotował mi wstępny
skład komputerowy - w sumie 29 wierszy na 32 stronach,
plus okładka (inna niż ta obecna), a wszystko to

przyozdobione licznymi... rysunkami naszego
malutkiego jeszcze wówczas Janka. :)
Podobało mi się, ale sprawa nieco przycichła,
bo mój mąż namówił mnie, abym jeszcze zaczekała
i... napisała parę wierszy, aby przybyło stron
i dało się z nich zrobić, porządnie oprawiony tomik,
zamiast nieatrakcyjnego, zszywanego drutem zeszyciku... :)
Zgodziłam się, choć nie wiedziałam, jak długo to potrwa... ;)
To znaczy, czy nadal wiersze będą przychodziły

do mojej głowy. :) Ale na szczęście przychodziły... ;)
Mimo, że w międzyczasie zdążyłam zamienć pracę
w redakcji na nauczycielski fach w gimnazjum.
Niemniej jednak, podobnie jak i wcześniej,

nikomu nie przyznawałam się do tego, że coś piszę.
To chyba dlatego, że uważałam to za coś bardzo,
ale to bardzo osobistego i nawet mój mąż nie wiedział,
kiedy i jak powstawały moje utwory literackie... ;)
Czasem tylko pokazałam mu jakiś pojedynczy wiersz,
ale rzadko, zwłaszcza wtedy, kiedy decydowałam się
wykorzystać go w jakiejś akademii lub umieścić
w "Gimzecie" - naszej szkolnej gazetce... ;)
Zdarzało się też, że wysyłałam coś do Magdy...
Ale to głównie w ostatnim półroczu przed moją ucieczką

od męża, kiedy okruchy mojej "tfurczości" wysyłałam
równolegle do mojego ucznia i... przyjaciela Piotra... :)  >>>

Jak widać, jestem straszną gadułą... ;)
Dodam jeszcze tylko to, że oprócz wspomnianej
wcześniej książeczki, dostałam od tego oszołoma
także imieninowego e-maila:

Życzę Ci miłości,
bo... zimno,
gdy jej nie ma.


z załączoną kartką elektroniczną:   >>>

A także..., by go jasna cholera wzięła..., SMS-a:

"...jezeli kochasz
 czas zawsze odnajdziesz
 ...na rozeznanie,
 ze dobrzy sa mniej dobrzy,
 a zli troche lepsi,
 bo w zyciu
 jest tylko moral niemoralny..."


Zdecydowanie nie lubię być... solenizantką,
a po tym wszystkim - mam już... serdecznie dość...