ecce monstrum biforme vorat omnes quos labirinthus implicat: infernum hic notat

wtorek, 14 lutego 2012

WALENTYNKI...















Mój Janek kiedyś pracowicie produkował walentynkę
dla swojej dziewczyny i kilka dla ulubionych koleżanek,
i nurtowało go przy tym: "dlaczego my je mamy
obdarowywać a one nam nic nie dają ?"
Tłumaczyłam, jak umiałam, że w naszej kulturze
kiedyś rycerze uważali za zaszczyt uwielbiać damy
i nic nie oczekiwali w zamian... ;)
Na co Janek odrzekł, że teraz dziewczyny
już nie są zaszczytem, tylko przyzwyczajeniem.
Taki mały cholerny realista :)

A tak w ogóle, to nie lubię Walentynek
i uważam, że np. robienie w szkole apeli
z okazji święta miłości jest równie chore,
jak prowadzenie uczniów na rekolekcje
i pilnowanie, żeby się modlili lub spowiadali...
Ale być może w świecie, w którym wolna wola,
dokonywanie wyborów i ponoszenie konsekwencji
jest już raczej uważane za skansen, trzeba właśnie
ludziom mówić, że teraz mają się modlić,
a teraz mają kochać ? A raczej "kochać".
Akurat w tym dniu romantycznie.
Dlatego nie lubię Walentynek tak samo jak Sylwestra,
co nie zmienia faktu, że jednak dla niektórych,
powiedzmy, dziewczyn takie Walentynki to jedyna
szansa, żeby ich faceci się obudzili do jakiegoś
w miarę romantycznego zachowania...

Z świętem tym kojarzy mi się pewien niezapomniany
wykład, zorganizowany swego czasu w gimnazjalnej
czytelni, przez który był przesuwany apel walentynkowy.
Z tego co pamiętam, akcję przeprowadzała wówczas
Civitas Christiana, organizacja zbliżona do Akcji Katolickiej,
a wśród wykładowców była jedna z naszych lokalnych,
niezwykle utalentowanych i świętobliwych poetek... ;)
Utkwiło mi w pamięci jedno jej zdanie: "i to jest, drogie dzieci,
cała prawda o miłości między mężczyzną a kobietą".
Dało mi ono do myślenia, bo wykład prowadziła
starsza pani i w ogóle... a już nic nie mówię... ;)
Przypuszczam, że Civitas Christiana uznała Walentynki
za święto niemoralne i przyszła z pomocą... :)
Może i słusznie, kto tam wie... ;)  No bo...
chociaż św. Walenty to męczennik katolicki,
to z drugiej strony pierwowzorem Walentynek
były Luperkalia - dawne rzymskie święto płodności,
poświęcone Faunowi chroniącemu przed wilkami,
a przedstawianemu w postaci brodatego mężczyzny
...z koźlimi rogami i kopytami, któremu składano
krwawe ofiary..., nie wspominając o jego rozwiązłości... ;)
Zdecydowanie bardziej przypadają mi do gustu
te starożytne, mroczno-krwawe klimaty tego święta,
niż ich współczesny, polukrowany, mdły charakter... ;)
No i nazwa związana z wilkiem (lupus), też jest całkiem
sympatyczna, wskazując na pewne greckie korzenie
w wilczym święcie Lykajów (lykos), podczas którego,
według Platona, spożywano zmieszane mięso
zwierząt i ludzkie, a kto spożył to ostatnie
- przemieniał się w wilka... ;) Che, che, che...
Kiedyś było o wampirach, dziś zeszło na wilkołaki... ;)
Może nie będę kontynuować tego tematu,
bo przecież dzisiaj miało być o miłości... ;)
Ale przecież to też miłość, tyle że... mroczna... ;)

Wspomnę jeszcze tylko o tym, że moim ulubionym
wilkiem jest od pewnego czasu wilk stepowy.
To nie dlatego, abym miała być aż taką wielbicielką
literatury Hermanna Hessego, ale ze względu
na moją najlepszą przyjaciółkę Magdę.
To ona jest zdecydowaną fanką jego książki
pod tym właśnie tytułem, do tego stopnia,
że kiedyś utożsamiła się z jej głównym bohaterem,
przybierając sobie za nick - steppenwolf... ;)
Zrobiła to w połowie września 2008, kiedy zniknęła
w Tatrach i zaczęła odtąd, pod tym nowym imieniem
i z nowego konta pocztowego, prowadzić ze mną tajną
korespondencję mailową - chociaż to głównie ja pisałam
do niej - poświęconą mojej nowej... wielkiej miłości... ;)
Pewnie bała się, że pod nieobecność w domu,
jej mama, korzystająca z tego samego komputera,
mogłaby przypadkiem odebrać moje listy,
gdybym wysyłała je jak dotąd, na jej stary adres...
Ostrożności nigdy za wiele... ;) Sama od tamtego
czasu zmieniam adresy mailowe i numery telefonu.