ecce monstrum biforme vorat omnes quos labirinthus implicat: infernum hic notat

poniedziałek, 6 lutego 2012

DO RZECZY...

(3 LATA TEMU)

Od kilku dni czuję przypływ konstruktywizmu.
Ale jednocześnie cholera mnie bierze i szlag
mnie trafia, że on tam nadal jest, w mieszkaniu.
Nie tak miało przecież być, miał się szybko wynieść.
Nie musiałabym wtedy gnieść się w jednym pokoju
z dziećmi, miałabym swoją kuchnię i łazienkę...
No i co najważniejsze, byłyby dogodne warunki,
aby Piotr przychodził do mnie w różnym czasie... ;)
A tak, to wlecze się wszystko w nieskończoność...
Przecież nie zaproszę go do pokoju mojej mamy... :)
Dopóki ten oszołom tam jest, nigdy nie wiem
o jakiej porze wróci, a u mamy też nie bardzo,
bo stale ktoś się tam kręci, jak nie ona sama
to znów Tomek, który pojawia się i znika.
Tak więc, obecność tego uparciucha za ścianą
cholernie komplikuje mi moją rzeczywistość
i gdyby nie on, wszystko byłoby dużo łatwiejsze.
Dlatego, czasem tak bardzo brak mi cierpliwości,
bo ile mam czekać i ile mam kazać czekać Piotrowi...
I tak musimy piekielnie uważać, bo ludzie na wsi
różne rzeczy gadają, co wcale nie ułatwia mi życia.
Wiadomo, że zawsze da się coś wykombinować,
tylko że to taka partyzantka trochę, a ja bym chciała
inaczej, tak normalnie, bez dodatkowych atrakcji...
Od marzeń i planów do ich realizacji, niestety nie jest
prosta droga, ale żeby ją przejść muszę działać.
Skoro tak, to postanowiłam przejść do czynu,
do rzeczy, a właściwie po rzeczy... ;)

Kiedy był jeszcze w pracy wyniosłam z mieszkania,
to co uznałam za swoje lub moich dzieci, czyli poza
większością ubrań, przede wszystkim mnóstwo książek,
płyt i kaset, stary gramofon z kolekcją winyli oraz część
obrazów ze ścian i oprawione fotografie, te bez niego... ;)
Zabrałam też wszystkie rzeźby w korzeniu mojego
nieżyjącego już dziadka, stanowiące bardzo osobistą,
a zarazem oryginalną część prezentu, który otrzymaliśmy
od niego z okazji naszego ślubu, gdyż nas bardzo lubił... :)
Zresztą o samym dziadku, jego pasji, talencie i samych
rzeźbach, napisałam swego czasu wzruszający tekst
do jednego z regionalnych miesięczników... :)
Ale wracając do rzeczy..., oprócz reszty zabawek
wzięłam też wszystkie albumy z rodzinnymi zdjęciami... :)
Skoro córka wczoraj tak je przeżywała, to myślę...
że zdecydowanie lepiej im będzie u mnie... ;)
Na pocieszenie zostawiłam mu albumy
z naszymi fotografiami ślubnymi... ;)
Jak chce, może potraktować to, jako rekompensatę
za szczególnie bliskie mi rzeźby mojego dziadka... ;)
Poza tym uważam, że ma dość zdjęć w swoim
komputerze, których pewnie już nigdy nie odzyskam.
Myślę więc, że sprawiedliwie..., a nieobecni
przecież i tak głosu nie mają..., no nie...? ;)
Moja mama też skorzystała, bo kazała mi zabrać duży
komplet pozłacanych sztućców, za którym osobiście
co prawda wcale nie przepadam, ale zwykłam go
czasem jej pożyczać na szczególne okazje. :)
To też nasz prezent ślubny - tym razem
od mojej matki chrzestnej... ;)

Tak więc zrobiłam dziś w naszym dawnym mieszkaniu
rodzaj małej czystki, dzięki czemu on i dzieci - o ile,
rzecz jasna, pozwolę im do niego pójść - poczują się
tam mniej swojo, przez co chętniej będą do mnie wracały,
a i może w takim stanie rzeczy - szybciej się go pozbędę... ;)
Poza tym będę miała pewność, że mi niczego ważnego
już nie zabierze, gdyby któregoś pięknego dnia, jednak
postanowił się wynieść wraz ze swoimi gratami... ;)
Jestem pewna, że po powrocie z pracy przeżył szok
i dlatego biedak wezwał wieczorem Policję... ;)
Przyjechali, pogadali z nim chwilkę - bo do nas
nawet się nie pofatygowali - i pojechali sobie... :)
Z tego, co udało mi się podsłuchać, to powiedzieli mu,
że w tej sytuacji może zrobić spis rzeczy wartościowych,
które mu zawłaszczono czy skradziono i z wnioskiem
o ściganie osoby najbliższej złożyć w Komendzie... :)
Myślę, że jednak nie zdecyduje się na to,
bo chyba wciąż mnie jeszcze kocha... ;)