ecce monstrum biforme vorat omnes quos labirinthus implicat: infernum hic notat

niedziela, 10 marca 2013

ŚWIĘTA BABOCHŁOPA...














Przedwczoraj był Dzień Kobiet,
a dziś podobno faceci mają swoje święto.
I tak się właśnie zastanawiam, che che...,
które z nich bardziej do mnie pasuje... ;)
Myślę, że jeśli już, to wolałabym to dzisiejsze ,
ale niestety w Dzień Kobiet... dostaję kwiaty. ;)
Rok temu, a w zasadzie to... dwa lata temu,
kiedy pracowałam jeszcze w gimnazjum,
dostawałam te chwasty w szkole, ale i tak
nie zmieniało to faktu całkowitej destrukacji psychicznej,

jaką odczuwałam tam... każdego dnia... ;) Naprawdę.
Raczej nie lubię tego święta i nie lubię w ogóle
słowa kobieta w odniesieniu do siebie, dziwne.
Matka tak, gdyby mi ktoś kazał określić się jednym słowem,
to wybrałabym "człowiek" albo "matka", na pewno nie "kobieta".
Dlatego o ile rzeczywiście istnieje reinkarnacja (oby nie),
to przypuszczam, że częściej jednak byłam facetem.
Odkąd pamiętam, zwłaszcza kiedy przestałam być
małą dziewczynką, krępowała mnie moja fizyczność,
co można było prześledzić na podstawie
choćby preferowanych przeze mnie ubrań. ;)
W czasach licealnych, najbardziej lubiłam chodzić
w koszulach po tacie, długich rozciągniętych swetrach,
kurtce po wujku oraz w moich ukochanych dżinsach
- podobnie jak plecak - wielokrotnie łatanych... ;)
Cóż, z pewnością łat było w nich najwięcej... ;)
W ogóle byłam wtedy nieznośnym dziewuszyskiem
- anarchistką, słuchającą metalu i punka "babcurą",
bo tak właśnie (z przyzwoleniem) na mnie wołali. ;)
Być może, gdyby nie moja późniejsza ucieczka od mamy
na studia do Krakowa, to zgodnie z jej oczekiwaniami,
stałabym się "babochłopem" - jak sama o sobie mówiła,
stawiając jednocześnie za wzór do naśladowania. :)
Może dlatego nigdy nie przyszło jej do głowy,
że jej dorastająca córka może czasem potrzebować
parę groszy na własne wydatki, np. na... podpaski. ;)
Jednocześnie bardzo pilnowała mnie, abym... che che,
abym nie zadawała się... z jakimiś chłopakami... :)

chociaż zdecydowanie wolałam ich towarzystwo,
niż dziewcząt, z małymi może wyjątkami... :)
Mama pod tym względem była nie do wytrzymania... ;)
W każdym razie, dopiero kiedy poznałam mojego męża,
zaczęłam bardziej ubierać się "jak kobieta". ;)
Ale tylko czasami, bo czułam się wtedy... sztucznie. ;)
I sama nie wiem, czy bardziej robiłam to dla siebie,
czy też bardziej dla niego. Pewnie jedno i drugie. ;)
Cóż, nic na to nie poradzę, że nie jestem... kobietą.
Ale przynajmniej moja córka jest małą damą i prawdziwą,
stuprocentową kobietą - piękną i z charakterem... ;)
Do dziś pamiętam, jak kilka lat temu tłumaczyła mi,
że wszystkie kobiety mają być pomalowane i wyszykowane. ;)
W ogóle do niej nie dotarło, że to nie jest obowiązkowe.
Udało mi się tylko zakodować u niej, że jak kobieta
jest troszkę pomalowana, to jest ładna, a jak jest
bardzo pomalowana, to jest brzydka... ;)
Nie wiem, kto jej naopowiadał tych prawd o kobietach,
ale już wtedy miałam pewne podejrzenia...,
choć tym razem nie chodziło tu o jej ojca. ;)


Tak sobie nieraz myślałam - o czym mówiłam, a nawet pisałam
paru osobom - że urodziłam się za późno. O kilkaset lat.
Przypuszczam, że mogłabym być wcale dobrą starą wiedźmą
(już teraz się tak czuję w środku). Mieszkałabym sobie
w lesie, w kurnej chacie, albo w kupie liści (jak Ple-Ple),
zbierałabym ziółka, gotowałabym w kociołku
i chodziłabym... odbierać porody. Tak.
Do tych tematów mam słabość, niestety, tylko
zaklęć jakoś w pamięci brak... :)
Obok imion i chrztów, porody to moja obsesja... ;)
Zresztą to się wszystko ze sobą jakoś tam łączy... :)
Bardzo fascynuje mnie praca akuszerki - jej obecność,
jej udział przy narodzinach... nowego Człowieka... :)
I ten kontakt z... krwią. ;) I to jaką... - łożyskową,
która tak pięknie wygładza dłonie i... wydłuża życie... :)
Chyba mam to po przodkach, bo moja prababka była jedną
z najbardziej znanych i cenionych akuszerek we wsi...
Podobnie, jak później przez całe lata (już jako położna)
teściowa mojej cioci Krysi, o której swego czasu pisałam
do lokalnego miesięcznika; o szkole rodzenia zresztą też... ;)
Sama zaś, będąc najstarszą w rodzinie... matką z mojego

pokolenia, mogłam także (i nadal mogę) służyć radą
oraz doświadczeniem mojej bratowej, moim koleżankom,
kuzynce, siostrze... i komu tam jeszcze, jeśli zechce... :)
Szkoda tylko, że nie znam zaklęć ani odwracania uroków.
Czasem bardzo żałuję, bo czuję się w środku starą wiedźmą,
która nie ma tej wiedzy, jaką powinna mieć stara wiedźma...
Z tego też powodu i z racji pewnych... okoliczności,
niedawno postanowiłam zrobić coś w tym kierunku...
Otóż znalazłam pomysł..., znalazłam dla siebie... niszę.
Okazuje się, że w naszym współczesnym świecie jest miejsce
dla (mówiąc językiem przeszłości) babki, mamki, itp.
Dla osoby, która jak... kobieta kobiecie... usłuży ciężarnej

oraz będzie jej wszelakim wsparciem przy porodzie
i w połogu... ;) Dla... nowoczesnej wiedźmy, czyli... douli. :)
Tak. Jestem nią od października zeszłego roku. ;)

Wielkie Serce, Nieprzebrana Dobroć, Skarbnica Wiedzy...
- tak ją czasem też nazywają; prawie jak... Magna Mater... ;)
Mam tylko nadzieję, że będzie wystarczająco dużo okaleczonych
przez los, niepełnych, niedorozwiniętych i nienormalnych
lub po prostu zwyczajnie... patologicznych rodzin,
w których spodziewająca się dziecka młoda matka
nie będzie miała wystarczającego (a najlepiej żadnego)
oparcia, zarówno wśród swoich krewnych czy w osobie męża,
jak i w naszej, jakże wspaniałej służbie zdrowia... ;)
Wtedy, najlepiej wtedy, będę mogła wkroczyć do akcji... ;)
Oczywiście nie zamierzam nikogo pouczać i krytykować,
ani też wchodzić w czyjekolwiek kompetencje, jakiekolwiek... ;)
Forsa, choć ważna, nie jest tu przecież najważniejsza... ;)
Chodzi raczej o... bliski kontakt z... macierzyństwem,
z porodem... i małymi... bardzo małymi dziećmi,
które są takie... całkiem niewinne, takie... nieświadome...
i takie... niesamowicie słodkie, że chciałoby się je... zjeść. ;)
Cóż, mam przebłyski świadomości, że już chyba...
nie będę miała więcej dzieci... No chyba że...
chyba, że przy okazji połączę pracę douli z rolą... gejszy
(choć tutaj... nieco inne słowo byłoby właściwsze... ;)
i... wykorzystam sytuację, że tak powiem... na maksa... ;)
Teoretycznie nie jest to wcale trudne, bo przecież taki...
ewentualny..., hmm..., młody wystraszony i nierzadko...
w tych okolicznościach... wyposzczony już ;) tatulek
mógłby się np. odstresować i przy okazji skorzystać
z jakiejś tam bonifikaty (z uwagi na pakiet usług... ;)
Takie... emocjonalne wsparcie... z korzyścią dla nas obojga! ;)
Mogłoby się nawet okazać, że i żona byłaby mi... wdzięczna. ;)
Problem jednak w tym..., że gdybym faktycznie chciała mieć
kolejne dziecko, to ten ktoś..., nieważne kto, to ten ktoś...
to musiałby być... mózg. :) A to nie jest już takie proste...
Poza tym, musiałabym się pośpieszyć, bo za te parę lat,
to ja...  już nie będę młodzież. Niestety... latka lecą. :)
Ale mając na uwadze prostą zasadę życiową Hagrida (i moją)
"Co ma być, to będzie, a jak będzie, to trzeba będzie się
z tym zmierzyć", nie będę narazie zawracać sobie tym głowy. :)
Może wystarczą mi... cudze dzieci, skoro w ostatnich latach
udawało mi się zadowolić potomstwem mojego rodzeństwa.
Zresztą nie tak dawno, bo w czasie kiedy stawałam się pierwszą...
certyfikowaną wiedźmą małopolskiej ziemi - pojawił się... omen!
Nie chcę być przesądna..., ale bratu urodziły się... bliźnięta. :)
A ja, zdaje się, że mam jakąś słabość do... bliźniaków... ;)
Przyznam też, że jeśli chodzi o dzieci, to zawsze czuję
takie wewnętrzne... rozdarcie: z jednej strony człowiek
jest ciekawy każdego następnego dnia, miesięcy i lat,
aby patrzeć, jak dziecko rośnie, rozwija się
i staje się świadome (do tej kwestii jeszcze wrócę),
powstaje Człowiek o ukształtowanej osobowości i marzeniach,
a z drugiej strony chciałoby się zatrzymać czas tu i teraz,
na zawsze - patrzeć, podziwiać i cieszyć się.
I tak oba naraz... ;) Dlatego każdy z moich...
dwóch egzemplarzy,  długo karmiłam własną piersią,
bo aż do trzeciego roku życia, i myślę, że takie...
przylgnięcie... było zawsze z korzyścią... dla nas obojga. ;)
A co do świadomości, o której wcześniej wspomniałam...,
to jest ona tym, co na ogół w życiu boli, tak myślę,
i dlatego wielu ludzi z niej, po prostu... rezygnuje.
W przypadku moich dzieci, ich świadomość była dla mnie
wyraźnie uchwytna w ich spojrzeniu, kiedy kończyli 3 lata.
Za każdym razem czułam wówczas, że oto coś bezpowrotnie
kończy się, a coś innego, nowego chyba się zaczyna...
Zawsze dawało mi to do myślenia, tak że kiedy mój syn
miał 3 lata to nawet poświęciłam mu pewien wiersz,
w którym wyznałam, że chociaż jest Ciałem z mego ciała,
to jednak duszę ma inną, dawno już... dojrzałą...
(dużo, dużo starszą, jak kiedyś powiedziałam jego ojcu)
I że tylko ja ciągle muszę uczyć się tych... granic,
które On już zna... Z moją córką było podobnie...
Znów taka... dojrzała świadomość... w spojrzeniu.
Pomyśleć tylko, że kończyła 3 lata dokładnie w momencie

(lato 2008), kiedy ja właśnie co wspięłam się i...
usiadłam na... łuku tęczy, półmetku mojego żywota... ;)
Tak się... to wszystko jakoś... dziwnie złożyło...
I jeszcze jedno... Zawsze bardzo fascynowało mnie to...,
że oni oboje (moje dzieci) od początku mieli jakąś taką

tajemniczą więź, której bym się nie spodziewała zważywszy
na różnicę wieku, płci itd. Chyba że to jakiś gen... z rodziny
ich ojca... ;) Bo zauważyłam, że tam... tak mają...
Nie wiem..., trudno mi to... zrozumieć...,

ale naprawdę im tego zazdroszczę... :)

Tak więc, jako... hmm... certyfikowanej... wiedźmie,
może uda mi się jakoś zaspokoić tę moją... dziwną,
ale chyba... niewinną... obsesję - jeden z moich światów... :)
Doula... to w końcu nie... lamia czy jakaś... femme fatale. ;)

Ani też zjadający czyjeś serce, bądź zamieszkujący w kimś...
dybuk, czy Lilith (trzymając się w tym przypadku tradycji
i folkloru żydowskiego, choć wolę ten irlandzki z tamtejszą... banshee), czy nawet nasza rodzima... mamuna, zmora,
nocnica ;) czy jakaś inna jeszcze strzyga lub... leśna baba ;)
szkodząca położnicom, która wysysa krew i podmienia im
niemowlęta..., che che... ;) Chociaż nie wykluczam,
że w przeszłym wcieleniu (oby nie!) pławiono mnie,
tak jak i inne czarownice z naszej królewskiej wioski,
w naszym Czorcieńcu - sadzawce za cmentarzem...
Bo skąd inaczej u mnie taka niechęć do wody..? ;)
Ale, żeby zaraz zmora..? Chociaż... mora..., mara... ;)
Przecież stawała się nią zła... kobieta, która dopuściła się
ciężkiego grzechu... np. złożenia fałszywego oskarżenia,

krzywoprzysięstwa... i innych jeszcze, hmm... zbrodni... :)
Cóż, pewne podobieństwo do wampira... wampirzycy jest. ;)
Zresztą, zwał jak zwał, te wszystkie upiory i demony,
to tak naprawdę jeden... czort; niewielka różnica...
To co je łączy, to dość powszechna wiara, że są to istoty,
które posiadają... dwa serca, tudzież dwie... dusze... ;)
Cholera..!  Może jednak bezpieczniej będzie,
jeśli
nie będę dalej już rozwijać tego tematu i po prostu...
przerwę ten bardzo ciekawy i... życiowy wątek... ;)