ecce monstrum biforme vorat omnes quos labirinthus implicat: infernum hic notat

niedziela, 3 czerwca 2012

JANUSA TWARZ...











(3 LATA TEMU)

Pomału zbieram się i pilnie donoszę,
że wczoraj mieliśmy ostatnią rozprawę
w związku ze znęcaniem się naszego przestępcy... :)
Przyznać muszę, że trochę zdrowia mnie to kosztowało.
Już sam fakt, że na sali sądowej zeznawały jego siostry
i ich mężowie, nie był dla mnie komfortowy.
W końcu zawsze byli wobec mnie w porządku
i bardzo ich lubię, więc sami rozumiecie,
że sytuacja dosyć... niezręczna... :)
Zwłaszcza, że jak ostatnio się z nimi widziałam
na początku sierpnia zeszłego roku, to nikt z nas
nie przypuszczał, że następnym razem
spotkamy się... w Sądzie... ;)
Dlatego przed rozprawą i w czasie przerwy starałam się
ich unikać i powiedziałam tylko, że mi przykro,
że spotykamy się w takich okolicznościach. :)
Jedynie mój brat Szymon, czekając na korytarzu
na swoją kolej, chwilę z nimi niezobowiązująco pogadał,
zwłaszcza ze szwagrami oskarżonego o... motorach. ;)

Co prawda na tej rozprawie mieli przede wszystkim
zeznawać świadkowie obrony (nie licząc jednego
policjanta, który kiedyś, jeszcze w październiku
zeszłego roku, postraszył mnie grzywną
za bezzasadne, według niego, wezwania,
ale na szczęście podczas zeznań złagodził
nieco swój wcześniejszy, srogi  ton),
to postanowiliśmy zmobilizować jeszcze
trochę dodatkowych sił na tym finiszu... ;)
Tym bardziej, że ten oszołom miał czelność
odwołać się od wyroku za nękanie nas SMS-ami
i właśnie co dostaliśmy 3 kopie jego pisma.

Prawdę mówiąc, to nikt z nas raczej nie spodziewał się tego.
No bo to, że jest cholernie uparty to jedno i dobrze to wiemy,
ale złożyć, a zwłaszcza napisać apelację - to drugie...
W końcu to nie jest jakaś tam "bułka z masłem",
pierwsze lepsze pismo procesowe, czy nawet wniosek,
które przy odrobinie weny, można jakoś "wysmażyć"...
Tu trzeba dobrze znać prawo, umieć..., wiedzieć jak...
Prędzej spodziewaliśmy się, że wynajmie sobie adwokata,
chociaż znając go, osobiście w to wątpiłam, bo zawsze lubił
sam dopilnować swoich spraw i to dotyczy wszystkiego... ;)
A tu proszę..., jednak apelacja i to podpisana przez niego;
po jednym egzemplarzu dla każdego z oskarżycieli posiłkowych,
czyli dla mnie, mamusi i Kornelii..., spora niespodzianka...

Stąd też i nasza mobilizacja, zwłaszcza cioci Krysi,
no bo Szymon zeznawał już wcześniej na Policji,
a niedawno także w swojej sprawie o pomówienie,
więc jego możliwości są do pewnego stopnia ograniczone,
bo co już powiedział... to już powiedział... i kropka.
Ale nie byłby reżyserem, gdyby sobie nie poradził... ;)
zwłaszcza, że w domu przerabialiśmy różne scenariusze
i ćwiczyliśmy swoje role, łącznie z ciocią, i nawet jeśli
nie wszystko zagra jak na próbach, to nie jest źle... ;)
Poza tym liczę na "rzetelność" i "kompetencję" urzędników... ;)
Zresztą, co ja gadam, jest przecież ciocia, która ma...
możliwości, więc co ja się martwię, szopka to szopka... ;)

Tak czy siak, ciocia Krysia była w lepszej sytuacji
niż brat, bo wprawdzie ostatnio składała już zeznania
- w sprawie o eksmisję, ale to przecież inna... bajka. ;)
Dlatego mogła rozwinąć nasz rodowy talent aktorski... ;)
Choć prawdę mówiąc, mierny z niej aktor, bo gdybym ja
miała grać w ten sposób, to daleko bym nie zaszła... :)
Ale dobre i tyle..., darowanemu koniowi nie patrzy się... ;)
Poza tym, nie to jest tylko ważne, co powiedziała,
ale również to, że tam była..., na rozprawie... :)
Ale spektakl w jej wykonaniu to naprawdę...
Po prostu coś pięknego. :)
Ta wspaniała..., che che, podbudowana
pedagogicznym doświadczeniem, własna interpretacja
moich opowieści, a nawet słów oskarżonego... ;)
Widać, że ciocia przygotowuje się do zeznań
w sprawie rozwodowej, czerpiąc swą wiedzę z...
ulotek o przeciwdziałaniu przemocy domowej
i własnej pracy w poradni, którą następnie ślicznie,
jak to sama ujęła - "w białych rękawiczkach"... ;) -
wplotła stereotypowo w to, co jej wcześniej
sama lub z Magdą opowiadałam...
Ale nie szkodzi, przecież moja przyjaciółka
robiła dokładnie to samo, udzielając mi
przy tym stosownego przeszkolenia. ;)
Przyznam jednak  szczerze, że długo zastanawiałam się
nad tym, co w pewnym momencie ciocia chciała
powiedzieć i gdzie w końcu moje dziecko ma... nos.
No bo, jakby nie przymierzył, to z jej słów wynika,
że mały Janek to nie Janek, a raczej...
Janus o... dwóch twarzach..., che che... ;)
Cóż, być może, moja ciocia sądzi, iż każdy człowiek tak ma...
Tak, jak ona i pozostali, co wspanialsi członkowie mojego rodu... ;)
Ale póki co, mój syn nie jest dwulicowy, dopiero pracuję nad tym,
bo w końcu, jak by nie było, w przeciwieństwie do jego ojca,
należy do naszej rodziny i powinien być taki jak my... :)

Za dobrymi radami osób doświadczonych w sprawach...
przemocy domowej, pilnowałam tego (zresztą nie pierwszy
i ostatni raz), aby każdy spośród świadków obrony,
przede wszystkim z grona osób obcych, określił się
co do tego, czy bywał u nas w domu, bo to przecież,
jak sama nazwa wskazuje, przemoc domowa,
w rzeczy samej, i nigdy nie wychodzi poza
cztery ściany obozu terroru i tortur... ;)
A zatem, skoro nas nie odwiedzali,
to co oni tam mogą wiedzieć... i te swoje zeznania
mogą sobie spokojnie..., che che, włożyć... ;)

Co innego taka ciocia Krysia, która powiedziała,
że bywała u nas... raz, dwa razy w tygodniu,
z tym, że nie wspomniała, iż dotyczy to dopiero
okresu odkąd uciekłam z dziećmi do mamy
i mieszkania mojej mamy, a nie części domu,
w której wcześniej żyłam z tym świrem... ;)
Ale co tam, to tylko taki... nieistotny szczegół... ;)
Mama też się cieszy, bo siostra nareszcie zaczęła ją
częściej odwiedzać, a nie jak dawniej - raz na ruski miesiąc,
albo i rzadziej... ;) Wspominałam już chyba o tym. :)
Dodam tylko, że tak naprawdę, to dawniej odwiedzała nas,
nie tyle ciocia Krysia, co jej młodsza córka Dominika,
która teraz wraz ze swoją mamusią pracuje w poradni.
Był czas, że spędzała u nas długie, lecz całkiem miłe godziny,
kiedy nie mogła dogadać się z własną matką,
podobnie jak ja z moją.
Dziwiło mnie wtedy tylko to, że równie długo,
jeśli nie dłużej, przebywała w tym okresie
u mojej mamy, a jej matki chrzestnej,
której również zwierzała się z różnych
swoich problemów, m.in. rodzinnych.
Pamiętam, że było dla mnie pewnym zaskoczeniem,
iż nie mogąc znaleźć wspólnego języka z własną matką,
odnajdywała go (przynajmniej tak się jej wtedy wydawało)
z moją mamą, która jest... jaka jest... ;)
Może moja mama była dla swej siostrzenicy taka,
jak dla mnie ciocia Krysia, która zaś dla swojej córki
była taka, jak moja mama dla mnie, kto wie...? :)
Zresztą nieważne, stare dzieje, czasy zmieniły się... ;)

Tak więc ciocia Krysia wczoraj na sali sądowej brylowała,
oczywiście po swojemu... ;) ale i tak jestem zadowolona,
bo powiedziała dużo z tego co chciałam, aby padło... :)
Poza paroma naiwnymi... kwiatkami, to w sumie spoko,
bo i tak pójdzie na moje, a przecież o to właśnie chodzi. :)
Poza tym, kto tak naprawdę się w tym wszystkim wyzna... ;)
Przy okazji zeznań cioci Krysi wyszło, że trochę obawiała się,
że ten oszołom w listopadzie zeszłego roku, nas,
a zwłaszcza ją, nagrał, kiedy wróciliśmy po wywiadówce
z dziećmi i ciocią do domu.
Opisałam wtedy tę sytuację na bieżąco,
ale nie wspomniałam, że ten świr wcześniej
wydzwaniał do mnie i do Janka,
gdy po powrocie z pracy zastał dom pusty.
Więc kiedy wróciliśmy, w ręce trzymał jeszcze telefon,
co ciocia Krysia zauważyła dopiero po chwili...
Będąc przekonana, że nas nagrywa, zmieszała się nieco,
ale zaraz zaczęła, jak przed kamerą, che che...,
swą popisową mowę, jak to niby dobrze wie,
jakim to on był ojcem, że w ogóle nie był ojcem, itd. :)
Oprócz tego, kiedy zatroskany tatuś odpowiadając jej,
zwrócił się do niej per Krysiu, to mu powiedziała,
że najpierw jej musi..., che che, do pięt dorosnąć,
zanim jej "Krysiu" powie... ;) Po prostu... cudne! ;)
Co prawda wtedy solidarnie z mamą naskoczyłam
na niego za tą potwarz, ale z przczyn oczywistych,
nie wyprowadzałam cioci z błędu... ;)
Bo chociaż mam go dość i jestem na niego wściekła,
z powodów wiadomych... ;), to muszę szczerze przyznać,
iż trudno byłoby mu to uczynić, tzn. dorosnąć cioci do pięt...
Albowiem, doprawdy nie wiem, jak on miałby to zrobić,
aby dostać się do jej pięt... Schylić się? Nie, nie wystarczy...!
Chyba musiałabym mu pożyczyć moją sztychówkę,
aby najpierw się do nich..., che che, głęboko dokopał. ;)
Nie wspomnę już o tym, w czym by musiał kopać... ;)

Ale wracając do wczorajszej rozprawy, Sąd co prawda
zamknął już przewód, ale z uwagi na zawiłość sprawy,
odroczył ogłoszenie wyroku do jutra... ;)
Przepisy pozwalają na coś takiego do siedmiu dni,
ale widocznie sprawa jest już na tyle... jasna,
że spokojnie wystarczą tylko dwa... :)
Wszystko po to, by wahający się Sąd miał czas,
aby spokojnie sprawę wyroku... przemyśleć. :)
Zwłaszcza, że nigdy nie wiadomo, jaki poważny,
przeważający szalę sprawiedliwości argument
może mu w międzyczasie wpaść... w ręce... ;)

Obecny ostatnio na sali rozpraw Prokurator,
(inny niż wnoszący akt oskarżenia do Sądu,
a ten sam, co odmówił wszczęcia dochodzenia
w sprawie listopadowych gróźb Szymona
naruszenia mienia i nietykalności cielesnej
naszego lokatora), w ostatnim słowie wniósł,
nie tylko o pozbawienie wolności oskarżonego,
ale również o dozór kuratora, orzeczenia zakazu
kontaktowania się z pokrzywdzonymi wbrew ich woli...
i zobowiązanie go do wyprowadzenia się... :)
Czyż mogło być lepiej...? No powiedzcie sami... ;)
W tej sytuacji nie miałam już nic do dodania... :)

Tak się też szczęśliwie złożyło, że żoną tegoż Prokuratora
jest... biegła psycholog z listy Sądu Okręgowego... ;)
Nie jest również wielką tajemnicą, iż razem z Sędzią,
który prowadził tę sprawę, tworzy on dosyć znany... tandem,
czego zresztą specjalnie wczoraj nie ukrywali, że o pewnym,
hmm..., tajemniczym "Rumcajsie", który nie zawsze
"strzela tylko w sprawiedliwej sprawie", już nie wspomnę... ;)

A zatem, co do jutrzejszego wyroku, to jestem dobrej myśli,
bo doskonale wiem, a nawet widzę, że ciocia Krysia naprawdę
nad wszystkim czuwa..., a starożytny Janus nam błogosławi... :)

>>>