ecce monstrum biforme vorat omnes quos labirinthus implicat: infernum hic notat

piątek, 21 września 2012

ROCZNICY ENERGIA...














(3 LATA TEMU)

Tak, to już rok... odkąd... uciekłam od niego do mamusi... ;)
A on nadal siedzi za ścianą i wyraźnie nie ma zamiaru
wynieść się. Naprawdę, nie wiem na co ten świr
jeszcze czeka i co zamierza. Miałam nadzieję,
że zrobi to szybko i pojedzie... w siną dal... ;)
Ale widocznie  takie... rozwiązania, to nie z moim...
prawie byłym już mężem. Mogłam się tego po nim
spodziewać. Uparty jak cholera. Prawie tak, jak ja... ;)
Najwyraźniej nie chciał i nie chce niczego mi ułatwić... ;)
W takim razie, teraz my jemu wszystko... ułatwimy... ;)
Ale może opowiem to jakoś po kolei... :)

Niedawno w mieszkaniu, gdzie przebywa nasz lokator
zaczęliśmy przeprowadzać... remont i... jego. ;)
W każdym razie to pierwsze na pewno... ;)
Chodziło o przeniesienie liczników energii elektrycznej
i bezpieczników z korytarza na zewnątrz budynku.
Cóż, koniec końców, był to przecież jego pomysł. ;)
Nosił się z takim zamiarem już od jakiegoś czasu,
bo całe to ustrojstwo zawadzało, stare było i szpecące.
I pewnie dawno już by to zrobił, gdyby nie moja mama,
której zgody, che che..., i błogosławieństwa potrzebował,
zwłaszcza że oba liczniki są zarejestrowane na nią. :)
A że moja mamusia, ma naturę, hmm...,
przysłowiowego psa ogrodnika, trochę zeszło mu
z wcielaniem tego ciekawego pomysłu w życie. ;)
Prawdę mówiąc, z początkiem września zeszłego roku
sprawy zaczęły już iść w tym kierunku i pewnie by się to
udało, niejako przy okazji szerszych planów inwestycyjnych.
Bowiem wspólnie z Tomkiem i moją mamą przymierzali się,
wówczas dosyć konkretnie, do remontu tarasu i modernizacji
całego przyłącza prądu. Zdawało się wtedy wszystkim,
że to będzie dobre rozwiązanie. W co nie wątpiłam. :)
Bo choć mam go już dość i czasem myślę,
że naprawdę go nienawidzę, to jednemu nie mogę
zaprzeczyć, lecz muszę szczerze to przyznać,
nawet wtedy, gdyby każda moja część tego nie chciała. ;)
Otóż, mój mąż był świetny w sprawach organizacyjnych.
Jak już sobie coś wymyślił to było często słuszne,
jest inteligentny, jest perfekcjonistą...
I właśnie przez to - wszystko jest teraz...
takie trudne i muszę być bardzo... ostrożna,
żeby nie popełnić błędu. Mam za swoje... ;)
Ale wcześniej, chociaż zwykle o wszystkim
informował mnie i zawsze pytał o zdanie,
to i tak wolałam zdać się całkowicie na niego,
bo wiedziałam, że mogę mu zaufać i na nim polegać. ;)
W przeciwieństwie bowiem do mojej mamy,
która czasem potrafiła zrobić wszystko wspak
(zwłaszcza wtedy, kiedy pod wpływem impulsu
zabierała się za coś, nic nikomu wcześniej nie mówiąc,
np. ocieplając dom przed wymianą stolarki okiennej),
on nie zaczynał niczego, dopóki tematu nie rozważył,
nie przedyskutował i nie podzielił się nim z innymi...
Co oczywiście świetnie sprawdzało się w praktyce... ;)
Tak było z nowymi oknami, zmodernizowanymi instalacjami,
sterowanym elektronicznie ogrzewaniem, nie wspominając
o większości mebli, które sam projektował, aby na...
"naszym" skromnym metrażu wszystko pomieścić... :)
A w korytarzu, tym gdzie wspomniane wcześniej liczniki,
planował duże akwarium z rybkami - dla dzieci i dla siebie,
bo ja tam nie szczególnie przepadam za żywą zwierzyną,
nawet kwiatków w doniczkach nie lubię podlewać,
i gdyby on tego nie robił to pewnie by pousychały... ;)
Pamiętam, że miał jeszcze kilka fajnych pomysłów,
które ułatwiłyby życie nie tylko nam, ale i mojej mamie.
Tylko że ona zawsze na wszystko patrzyła krzywym okiem,
kiedy chciał zrobić coś po swojemu, a nie według jej,
nierzadko zupełnie bezsensownych wyobrażeń,
a już tym bardziej, gdy miałoby to być coś...,
co nie byłoby z bezpośrednią korzyścią dla niej. ;)
Do tego, te jej "nieuleczalne" przyzwyczajenia,
które niejeden jego dobry pomysł spaliły na panewce
np. jej wieczne bałaganiarstwo i doprowadzające mnie
do szału przenoszenie wszelkich szpejów z kąta w kąt,
zwłaszcza przy uprzejmej pomocy kogoś innego... ;)
Z nawracającymi akcjami typu... "sprzątanie świata". ;)
W tej kwestii, o ile sama czasem myślę, że jestem
niechlujem, to przy niej mogę robić za pedantkę... ;)
Zauważyłam także, że moja mama z Tomkiem,
jako swoim zięciem, chyba lepiej się dogaduje... ;)
Bo i powolny jest chłop, więc bez mrugnięcia
zrobi wszystko tak, jak ona tego chce,
bez zbędnych dywagacji czy gadania. ;)
I jeszcze będzie z tego zadowolony... :)
A że człek to, hmm..., raczej nieskomplikowany
to i wszystko robi niejako od... siekiery, dzięki czemu
mamy własnego... drwala, zwłaszcza przed zimą... ;)

Ale wracając do wątku, który zdaje się, że zgubiłam... ;)
Otóż z tych wrześniowych planów i pomysłów
nic im wówczas - z przyczyn wiadomych... ;)
po prostu nie wyszło... :) Wszystko prysnęło.
Więc dopiero teraz, rok później, wzięliśmy się,
za częściową realizację planów tego oszołoma,
ale oczywiście bez niego oraz jego wiedzy.
I mam nadzieję, że coś nam z tego wyjdzie...
Nawet, gdyby to miał być tylko... lokator. ;)

Zanim zmówiony elektryk przystąpił do dzieła,
trzeba było trochę pokuć w korytarzowych ścianach.
Dlatego zdemontowaliśmy szafę, pawlacz, a przy okazji
mama zabrała do siebie starą półkę, fotel i chodnik,
które zostały "w spadku", jeszcze po mojej babci. :)
Przy pracy zrobiło się sporo pyłu i nieco gruzu,
ale wcale nie mieliśmy zamiaru tego sprzątać,
ani jakoś specjalnie przejmować się tym całym,
że tak  powiem, ślicznym pobojowiskiem. ;)
Pomyśleliśmy, że skoro lubi mieć czysto i porządek...,
to wreszcie grzecznie zabierze się stamtąd... ;)
Niestety, nie zadziałało - najpierw sam sprzątnął,
a później chyba przestało mu to przeszkadzać.
Bo muszę wspomnieć, że wszystko to działo się tylko
i wyłącznie wtedy, kiedy był w pracy, a jak wracał
miał nową porcję gruzu i pyłu... ;) I tak przez kilka dni. :)
Niestety, ani się nie wyniósł, ani też nie zrobił nam
żadnej awantury z tego powodu. Nic, zupełnie nic. ;)
Nie tego oczekiwaliśmy, więc w przypływie... energii
zdecydowaliśmy zniechęcić go jeszcze bardziej... :)

W zeszły piątek, na dobry początek... ;)
moja mama postanowiła odebrać oszołomowi
babcine szafki kuchenne, które uznała za swoje.
Pod jego więc nieobecność, całą ich bogatą zawartość
umieściliśmy na stole, podłodze i gdzie się tylko dało.
Zaś same szafki przy ochoczym zaangażowaniu Tomka wynieśliśmy do garażu, podobnie jak ławę z pokoju,
do której mamusia także poczuła nagłe przywiązanie... ;).
Dobrze nam szło, toteż wywaliliśmy mu także książki
i inne szpeja z regałów oraz wiszących na ścianach półek,
które pozdejmowaliśmy i częściowo zdemontowaliśmy.
Poprzestawialiśmy i powywracaliśmy również inne meble
w pokoju, gdzie Tomek (tak samo jak w kuchni)
podrapał trochę ściany, aby zrobiło się nieco mniej
komfortowo, za to zdecydowanie bardziej remontowo. ;)
Tak więc po powrocie z pracy, piątkowo-weekendowo,
czekała na lokatora niezła, che che, niespodzianka. :)

W sobotę i niedzielę mieliśmy małą przerwę... i gości. ;)
Bawiła u nas moja przyjaciółka Magda, pojawił się też
wuj artysta ze świata, z którym wszyscy byliśmy wczoraj
w Dębnie na Turnieju Rycerskim o Warkocz Tarłówny... ;)
Ten oszołom natomiast starał się to wszystko ogarnąć,
ale dzisiaj, miał dalszy ciąg naszej niespodzianki...
Tym razem wynieśliśmy z pokoju wszystkie meble,
które powywalaliśmy do innych pomieszczeń:
do drugiego pokoju, do korytarzy, do kuchni...
Przy czym staraliśmy się, aby w miarę możliwości
nic nie pozostało na swoim dawnym miejscu... ;)
Dlatego też, drewniana ława z kuchni wylądowała...
w pokoju, który stał się prześlicznym składowiskiem. :)
Natomiast lodówkę wstawiliśmy mu do... łazienki,
gdzie ładnie się teraz prezentuje, zwłaszcza kiedy
wszystkie drzwi wewnętrzne wynieśliśmy... :)
Bo przecież trwa remont, prawda..? ;)
W każdym razie, tak mówimy dzieciom i innym,
mając nadzieję, że to go w końcu przekona,
że nie warto przebywać w takim mieszkaniu... ;)
Myślę, że to był naprawdę doskonały pomysł
i ciekawa jestem rozwoju sytuacji... ;)
Jutro kolejna rozprawa rozwodowa,
ale nie straszna mi ona, bo energia,
która mnie roznosi, efekty już przynosi... ;)   >>>