ecce monstrum biforme vorat omnes quos labirinthus implicat: infernum hic notat

niedziela, 11 maja 2014

POSTWEEKENDOWA MAJÓWKA...

(3 LATA TEMU)

Coś czuję, że chyba powinnam...
uderzyć się... w piersi, że tak...
zaniedbuję moich stałych Czytelników,
którzy naprawdę wykazują dużą cierpliwość,
wiernie wyczekując moich nowych wpisów... ;)
Może - tak jak dawniej - lepiej pisać krócej,
a częściej, przełamując swoje... lenistwo...? ;)
Kto wie...? Może byłby to dobry sposób, na to...,
aby niczego ważnego nie przeoczyć; bo jak wiadomo,
pamięć... zwiewna bywa i lubi czasem... płatać figle. ;)
Z drugiej jednak strony... mam świadomość, że... jestem,
jestem straszną gadułą, więc jak już zacznę, che che...,
to trudno mi się potem, niekiedy opanować i wtedy znów...
nici... z krótkiej, zwięzłej formy, niestety... ;)
Tak więc, nie mogę obiecać, że się... poprawię. ;)
Ale dziękuję za... wierność i wyrozumiałość.
To chyba tyle..., hmm...,  tytułem wstępu... ;)


Przechodząc zaś do meritum... mam..., mamy nadzieję,
że może teraz wreszcie będziemy mieli... święty spokój
od tego cholernego oszołoma, bardzo na to liczę... ;)
Tym bardziej, że dziś, w mojej przeogromnej... dobroci,
pozwoliłam mu przeszukać składowisko jego gratów
i zabrać ze sobą tych kilka brakujących regałów,
o które tak się upominał, jakby były ze złota... ;)
Zgodnie z moimi warunkami zadzwonił wczoraj grzecznie,
że chciałby dzisiaj wieczorem je odebrać, a ja w swojej
wspaniałomyślności tym razem już mu nie odmówiłam... ;)
W końcu mnie też zależy, by mieć już z tym spokój...,
bo ten świr byłby gotów wydzwaniać za tymi cholernymi
półkami w nieskończoność, a przecież nie o to mi chodzi. ;)
Tak więc przyjechał dziś, jak wczoraj oznajmił,
a ja, cóż..., wpuściłam go w nasze... granice,
choć przyznam szczerze - raczej niechętnie... ;)
Oczywiście przygotowałam się... jak należy... ;)
Z tyłu, za domem, siedząc przy zastawionym stoliku,
(środek tygodnia też jest dobry na rodzinną majówkę ;)
wraz z moją mamusią i jej siostrą - ciocią Krysią,
starałyśmy się mieć na niego..., na wszystko oko...
Co prawda żałowałyśmy, że nie widzimy co on tam robi
- w czeluściach budynku gospodarczego, ale żadna z nas
nie miała ani ochoty, ani odwagi na to, by znaleźć się
z nim tam, że tak powiem, che che, sam na sam... ;)
Na szczęście nie zabawił tam długo i po chwili wyszedł
z kilkoma płytami, które zapakował do swojego bagażnika.
Następnie, trochę nieoczekiwanie, podszedł do nas,
podziękował za umożliwienie mu odebrania... zguby
i wręczył mi pokwitowanie, na którym widniała lista
zabranych przez niego w ostatnim czasie rzeczy...
Wprawdzie pismo było adresowane do mojej mamusi,
wszak to ona jest, che che, dozorcą jego rzeczy,
tym niemniej pozwoliłam sobie na prędce zweryfikować,
czy wszystko się zgadza, a kiedy skinęłam, że tak,
niemal że ukłonił się z pożegnalnym... Do widzenia!
Moja mamusia z ciocią Krysią, omal że nie parsknęły
śmiechem, zresztą i tak przez cały czas miały z niego...
niezły ubaw, chociaż w głębi... czuły złość i niechęć...
Do widzenia! - nam powie, bezczelny typ... Tak, jakby...
ktokolwiek z nas miał jeszcze... kiedykolwiek ochotę...
oglądać tę jego wredną mordę..., tę jego wstrętną gębę...